Pacjent zmarł w szpitalu przy Kamieńskiego we Wrocławiu. - Po zabiegu mówił, żeby nie przychodzić, bo przecież zaraz wyjdzie. Dwa dni później usłyszałam, że mam przyjechać, bo tato umiera - wspomina córka mężczyzny. W trakcie zabiegu uszkodzono mu jelito.
Jakoś po trzech godzinach w punkcie szczepień nie rozróżniam już twarzy ludzi. Patrzę jedynie, czy mają zakryte usta i nos. A w głowie tylko dudni tubalny głos dyżurnego lekarza, który raz za razem powtarza szczepionym: "będzie gorączka, będzie bolała rączka".
Pacjent został przywieziony karetką do szpitala wojskowego we Wrocławiu. Zespół ratowników czekał na przyjęcie mężczyzny przez osiem godzin.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.