Statystyczny breslauer mógł dostać w ciągu doby 90 litrów wody, to zaledwie 30 litrów mniej niż wrocławianie dzisiaj zużywają, i niemal tyle samo ile wynosi średnia krajowa. Luksus, nie da się ukryć. Ale wymuszony na radnych i magistracie. Wrocław w latach 50. XIX wieku był już tak suchy, że mieszkańcy powiedzieli: dość, dajcie nam wody. Tym bardziej że jej brak (oczywiście tej czystej) ściągał do miasta epidemie.
Fosa Miejska. FOT. JOANNA DZIKOWSKA
'Cholera wciąż się wzmaga. Epidemia ta jest tym okropniejsza, że na małej przestrzeni skupiła swą siłę... przy Vorwerkstrasse [dziś Komuny Paryskiej - red.] umarło w jednym domu osób 21 w przeciągu 8 tygodni. Najwięcej cholera sprząta ofiar po ciasnych i brudnych zaułkach Starego Miasta, gdzie z ulicy do ulicy przechodzi powolnym krokiem śmierć' - informował w 1853 roku wrocławski korespondent 'Gazety Wielkiego Księstwa Poznańskiego'.
Źródłem zarazy była fosa miejska - do wody wrzucano wszystkie odpadki, a nieczystości z ustępów spływały wprost do rzeki. Władze miejskie kilkakrotnie usiłowały osuszyć fosę, ale mieszkańcy, którzy czerpali stamtąd wodę do picia, stawiali zacięty opór. Dopiero w 1866 roku, gdy kolejna epidemia cholery zabrała 4500 wrocławian, fosę zasypano, a na linii kanału założono dzisiejsze ulice Kazimierza Wielkiego, Kraińskiego i Janickiego.
Wieża Ciśnień na Grobli. Fot. Mikołaj Nowacki/ AG
Jednak sytuacja poprawiła się dopiero pięć lat później, po uruchomieniu zakładu na Grobli. Stanął na tzw. Niskich Łąkach (Neu-Holland), między ujściem Oławy i lewym brzegiem Odry, po obu stronach drogi zwanej Na Grobli (Am Weidendamm) do wioski Rakowiec (Morgenau).
Popłynęło dużo wody, Wrocław oszalał ze szczęścia, a przynajmniej ci, których było stać na podpięcie się do wodociągu.
Gwoli sprawiedliwości, magistrat długo zwlekał z podjęciem decyzji o budowie nowej fabryki wody, inwestycja wydawała się rujnująca dla budżetu miejskiego. Dyskusje trwały przynajmniej dziesięć lat, ale w 1861 roku zwrócono się do znakomitego specjalisty inżynierii wodociągowej, angielskiego inżyniera Johna Moore'a. Znany był z projektów zakładów gazowniczych w Głogowie i Poznaniu, już w trakcie prac dla Wrocławia zbudował centralny system wodociągowy w stolicy Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Wymyślił system zaopatrywania w wodę 200-tysięcznego miasta.
Wrocław liczył wówczas 165 tysięcy, więc 'zakładka' była spora. Pozornie, bo miasto czekał wielki skok. Rozrastało się i zagęszczało. Już w 1885 roku liczba mieszkańców przekroczyła 300 tysięcy, a przed I wojną światową wrocławskie bruki szlifowało ponad pół miliona obywateli. Wody musiało starczyć dla wszystkich. Zakład Na Grobli natchnął jednak magistrat optymizmem, był bardzo nowoczesny.
Maszyneria w Wieży Ciśnień na Grobli. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Projekt Moore'a, dość poważnie jednak zmodyfikowany przez radcę budowlanego Carla Zimmermanna, przyjęto do realizacji w 1865 roku. Zimmermann upierał się, żeby nie zlecać budowy wodociągu jednej firmie, tylko ogłaszać przetargi na konkretne prace, i radni go posłuchali. W 1867 roku zaczęto kopać dół pod fundamenty, a dwa lata później zamontowano już na szczycie wieży wodociągowej stalową więźbę dachową wraz z drewnianym poszyciem dachu i przywieziono na plac budowy zbiornik na wodę (w częściach, miał być montowany na miejscu).
Widok z mostu Oławskiego, po lewej zabudowa dzisiejszego wybrzeża Juliusza Słowackiego.
Wszystko szło zgodnie z planem, więc ludzie szykowali się już do kąpieli, bo na Przedmieściach Odrzańskim i Piaskowym (ostatnich w kolejce po wodę) zakończono w lipcu 1870 roku układanie sieci wodociągowej. Niestety, wybuchła wojna francusko-pruska, więc inżynierowie i niemal cała kadra techniczna zostali wzięci w kamasze i wysłani na front.
Tempo robót bardzo spadło, ale ponieważ wojna trwała tylko kilka miesięcy, monterzy wrócili wiosną 1871 roku, zdążyli przeprowadzić magistralę wodociągową pod korytem Oławy, przez fosę miejską, w pobliżu Klosterstrasse (Traugutta) oraz rurociąg wodny przez most Piaskowy i 31 lipca zakończyli napełnianie całej sieci wodą.
Następnego dnia Wieża Ciśnień na Grobli zaczęła pracować.
To było (i jest!) prawdziwe cudo. Prawie 50 m wysokości, jej fasadę porównywano do Pałacu Wielkich Mistrzów w Malborku albo angielskich wież mieszkalnych. W jednym budynku umieszczono zbiornik czystej wody i wszystkie maszyny. W całej Europie nie ma drugiego takiego rozwiązania.
Zazwyczaj wieża ciśnień jest osobnym obiektem budowlanym. A wrocławska mieściła w swoim wnętrzu najważniejsze urządzenia myśli inżynierskiej wieku pary.
Wieża ciśnień na Grobli. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
I co najciekawsze, wciąż możemy je oglądać. Robią wrażenie. Dwie maszyny parowe podwójnego działania (energia pary wykorzystywana była dwukrotnie), podobno z największym w Europie kołem zamachowym o średnicy 7,5 metra, są wbudowane w trzy kondygnacje. Cała konstrukcja ma wysokość 24 metrów! Maszyny wyprodukowano w 1879 roku w zakładzie Gustava Heinricha Ruffera przy Lorenzgasse 2 (dziś Sikorskiego).
Na pierwszej kondygnacji można obejrzeć koła zamachowe i wały korbowe, na drugiej prowadnice korbowodów i system przekazania napędu do pomp wodnych, na trzeciej same cylindry i elementy sterowania maszyną, takie jak wentyle i regulatory Watta (służyły do stabilizacji obrotów maszyny).
Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Maszyny napędzały pompy tłokowe dostarczające do zbiornika 1000 m sześc. wody na godzinę. W 1913 roku zamontowano wprawdzie turbozespoły napędzające pompy nowej generacji, ale maszyn Ruffera nie zniszczono. Utrzymywano je w sprawności technicznej, uruchamiając na kilka godzin dwa razy do roku. Po raz ostatni poszły w ruch w styczniu 1945 roku, tuż przed rozpoczęciem oblężenia Festung Breslau. Niemcy wiedzieli, że są cennym zabytkiem techniki.
Na dodatek bardzo pięknym. Obudowa cylindrów została wykonana z drewna cedrowego, poszczególne kondygnacje podpierają żeliwne kolumny z kapitelami ozdobionymi liśćmi papirusa i babki wodnej. Zdumiewająca jest ta dbałość o estetykę.
Kręte, ażurowe schody, odlane z żeliwa, kończą się na wysokości 38 metrów, dwa metry przed zbiornikiem wody umieszczonym na samym szczycie wieży. Wyglądają, jakby wisiały w powietrzu. Zdobią je liście strzałki wodnej i kwiaty nenufarów. Indywidualny projekt, tylko dla Wieży Ciśnień na Grobli.
Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Takie rzeczy kosztują, ale skąpy zwykle magistrat nie pożałował, choć te nenufary oglądało tylko dwóch ludzi - majster i jego pomocnik. Reszcie musiała wystarczyć szklanka czystej wody.
Oczywiście nie za darmo. Próbowano najpierw wprowadzić opłaty ryczałtowe, naliczane według liczby pomieszczeń w danym gospodarstwie domowym, ale okazało się, że to system bardzo niekorzystny dla wodociągów, więc zdecydowano o wystawianiu rachunków na podstawie wskazań wodomierzy. Metr sześcienny (1000 litrów) kosztował 10 fenigów i chętnych do płacenia nie brakowało. W 1871 roku do wodociągu włączyło się tylko 550 posesji, a trzy lata później - aż 2564. Na terenie miasta zainstalowano także 2000 klozetów spłukiwanych wodą.
Fot. Fotopolska.eu
Cóż to była za wygoda i nowinka techniczna. Warto pamiętać, że klozety spłukiwane bieżącą wodą zamontowano w pałacu Buckingham dopiero w 1840 roku, gdy królowa Wiktoria zamieszkała tam ze świeżo poślubionym mężem Albertem. Wprawdzie żadna toaleta nie była odpowiednio wentylowana, a spłuczki się psuły i wiele z nich ciągle nie działało, ale i tak uznano, że to demoralizujący hedonizm. Wrocławianie też się chcieli zdemoralizować, nie byli przecież gorsi od członków dynastii Sachsen-Coburg-Gotha, więc waterklozetów przybywało, a kolejka do wody cały czas się wydłużała.
Wieża Ciśnień na Grobli. Fot. Paweł Kozioł / AG
Wielkie pragnienie miał również rozwijający się intensywnie wrocławski przemysł, który wypijał jedną piątą całej produkcji. Do największych odbiorców wody należały koleje i fabryki spirytusu.
Rozbudowywano więc cały czas sieć wodociągową. Nowy system rur miał w 1890 roku prawie 200 km długości i zasilał dodatkowo 2000 hydrantów oraz sześć fontann.
Wodę wciąż jednak czerpano z Odry i oczyszczano ją na otwartych filtrach - w basenach wypełnionych warstwami żwiru i piasku - choć naukowcy alarmowali, że nie jest bezpieczna. W 1872 roku wybuchła w Stuttgarcie epidemia tyfusu wywołana przez zakażoną wodę z miejskich wodociągów, w latach 1892-94 Europę zaatakowała cholera, na którą w Hamburgu zmarło 8600 osób, potem zaraza przeniosła się do Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego i w końcu sprawą zajął się rząd Rzeszy.
W 1893 roku kanclerz Leo von Caprivi, notabene generał, raczej niepasjonujący się miejską infrastrukturą, podpisał rozporządzenie o obowiązkowym otwieraniu przy zakładach wodociągowych laboratoriów bakteriologicznych badających jakość wody. We Wrocławiu taką placówkę otwarto już w roku następnym.
Ćwiczenia straży pożarnej przy budynku dyrekcji Zakładu Wodociągów. Fot. Fotopolska
Ale prof. Carl Flügge z wrocławskiego uniwersytetu, bakteriolog i epidemiolog, który doskonale wiedział, że rzeczna woda jest nośnikiem bakterii cholery, naciskał na rezygnację - przynajmniej częściową - z ujęć odrzańskich. Chciał, żeby sięgnąć po wodę gruntową lub źródlaną. Zaczęto więc rozważać budowę wodociągu źródlanego z gór lub wywiercenie artezyjskich studni głębinowych.
Okazały się mało realne ze względów technicznych (skąd tu wziąć wystarczająco wydajne ujęcie górskiej wody) i finansowych. Ówczesny nadburmistrz Georg Bender postanowił więc rozpocząć poszukiwania wody gruntowej w okolicach miasta. Magistrat dał 5000 marek, prace wiertnicze nadzorował Flügge, akcja zakończyła się sukcesem. Trzy studnie o głębokości 15 m wywiercono wzdłuż ul. Na Grobli, trzy w okolicach Rakowca, pięć wzdłuż ówczesnej drogi na Siedlec. Woda miała dużą zawartość żelaza, ale za to mniejszą ilość substancji organicznych i żadnych bakterii chorobotwórczych.
Przepompownia Bierdzany. Fot. Fotopolska
Władze miejskie zadecydowały: zdrowie obywateli najważniejsze, trzeba przestawić się na pobór wody gruntowej. Radca budowlany Thiem zaproponował, żeby zbudować dużo studni rurowych (złożonych z metalowych rur, wbijanych lub wkręcanych), jedna obok drugiej. Początek ujęcia miał być w okolicach Bierdzan nad Oławą, koniec w rejonie Siechnickiej Grobli.
Thiem kazał wykonać ponad 300 studni rurowych o średnicy 150 mm, oddalonych od siebie o 20 m, połączonych pod ziemią do rurociągów, które na Wzgórzu Świątnickim doprowadzały wodę do dwóch studni zbiorczych. Stamtąd - po uprzednim odżelazieniu - była przepompowywana do wodociągu na Grobli. Tuż przed wigilią 1904 roku do wrocławskich mieszkań popłynęła woda gruntowa.
Przepompownia Świątniki i Wieża Ciśnień miały długi techniczny żywot. Stare Świątniki dopiero w 1996 roku zostały zastąpione przez nową pompownię i dzisiaj zażywają sławy jako zabytek. Wieża zaczęła szybciej się wycofywać na zasłużoną emeryturę, bo już w latach 50. ubiegłego wieku okazało się, że wysokość zbiorników na wieży nie wystarcza, aby w ciągu dnia woda docierała na wyższe piętra budynków na Psim Polu czy Fabrycznej. Ciągle jednak wieża pracowała jako maszynownia. Turbiny parowe wyłączono pół wieku temu.
Przepompownia Stary Port. Fot. Fotopolska
Dziś jest tylko wspaniałym zabytkiem techniki. Niestety, zamkniętym przed zwiedzającymi. Ale i tak ma status gwiazdy. W wieży kręcono reklamówki piwa, japoński film 'Avalon' i 'Falę zbrodni'. Wystawiał tu swoje spektakle teatr Ad Spectatores i nagrywano programy telewizyjne.
Reszta wrocławian i turystów na razie musi obejść się smakiem. Warto jednak choć z zewnątrz obejrzeć wieżę, bo to jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów nabrzeża Odry.
Szczególnie pięknie wygląda w nocy, jest efektownie iluminowana. Lampy (łącznie 124) umieszczono na ścianach budynku, dachach, masztach i na trawniku. Lśni jak brylant, co nie powinno dziwić, bo to przecież klejnot czystej wody.
Wszystkie komentarze