Tego nie spodziewamy się po prozie Sapkowskiego. Wiedźmin Geralt przyzwyczaił nas już do przenikliwej inteligencji i zimnej krwi, z którą raz po raz cedzi przez zęby złote myśli w stylu chandlerowskiego prywatnego detektywa. Tymczasem zapalczywy Reynevan najpierw działa, a potem myśli - widząc bijatykę w lesie, ochotniczo przyłącza się do tej strony, która zdawała się przegrywać walkę, by dowiedzieć się w końcu, że właśnie pomógł zbójcom obrabować karawanę kupiecką. Porywczość prowadzi go do fatalnych błędów w relacjach z kobietami - najpierw bierze seksualną fascynację za miłość, a potem prawdziwe uczucie za czyste pożądanie. Każda jego decyzja w tej książce okazuje się błędem - fatalnie wybiera przyjaciół, wrogów, kochanki, strony w konfliktach.
Tym razem jednak Sapkowski opowiada swoją historię z innego punktu widzenia. W cyklu o Geralcie tło było dla niego umowne jak papierowa dekoracja w jarmarcznej zabawce, w której za kukiełkami pojawia się na zmianę raz las, raz miasto. Najważniejsze były dla niego kukiełki i ich przygody, a baśniowa kraina, w której te przygody miały miejsce, miała znaczenie drugorzędne.
Teraz jest inaczej. Miejscowości, które przemierza Reinmar z Bielawy - Wrocław, Oleśnica, Strzegom, Świdnica - nie są baśniową krainą, istnieją naprawdę i Sapkowski na miejsce akcji nie wybrał ich przypadkiem. Tak pisał Wojciech Orliński o 'Narrenturm', pierwszej części tzw. trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego. Dwa pozostałe tytuły trylogii to 'Boży bojownicy' i 'Lux Perpetua'.
Wrocław był wyspą w oceanie wojny, oazą w pustkowiu zgliszcz i popiołów. Ziemie na południe od Wrocławia stały się wyludnionym pogorzeliskiem. Za murami Wrocławia, w czas pokoju dającymi schronienie piętnastu tysiącom ludzi, teraz poszukało azylu niemal drugie tyle. Wrocław tłoczył się, egzystował w ścisku. W atmosferze niepewności i zagrożenia. W aurze paraliżującego strachu. I powszechnego donosicielstwa.
Winę ponosili wszyscy: biskup, prałaci, inkwizycja, władze miejskie, patrycjat, rycerstwo, kupcy. Wszyscy. Ci, którym na bezpieczeństwie miasta naprawdę zależało. Ci, którzy widzieli husyckiego szpiega za każdym węgłem i ze zgrozą wspominali rok miniony: otwarte zdradą bramy Frankensteinu i Rychbachu, zdobyty podstępem zamek na Ślęży, spiski w Świdnicy, dywersję w Kłodzku. Ci, którzy liczyli, że nagonka na szpiegów wypłoszy z ukryć tych faktycznych i prawdziwych. I ci, którzy w żadnych szpiegów nie wierzyli, ale którym psychoza strachu była bardzo na rękę.
Wszyscy do donosicielstwa zachęcali, potęgując strach i popłoch, sprawiając, że panika wracała rykoszetem nienawiści i prześladowań. Zdrajcy, czarownice i husyci mogli wszak kryć się wszędzie, za każdym węgłem, w każdym kącie, pod każdym przebraniem. Podejrzany był każdy: sąsiadka, bo nie pożyczyła sita, kramarz, bo wydał resztę oberżniętym skojcem, stolarz, bo paskudności gadał o proboszczu, proboszcz, bo pił, szewc, bo nie pił. Na to, by nań donieść, bezsprzecznie zasługiwał nauczyciel katedralny, magister Schilder, bo na murach kręcił się koło bombardy.
Donosu wart był ponad wszelką wątpliwość rajca Scheuerlein, bo podczas mszy niedzielnej straszliwie spierdział się w kościele. Podejrzany był pisarz miejski, panicz Albrecht Strubicz, bo choć chorzał, to wyzdrowiał. Podejrzany był Hans Plichta, strażnik grodzki, bo wystarczyło na gębę spojrzeć, by zgadnąć: pijak, kurwiarz, łapownik i sprzedawczyk. Podejrzany był żongler-joculator, bo igrce wyczyniał i szpasy, podejrzany był cieśla Kozuber, bo się z tych szpasów śmiał.
Podejrzana była panna Jadwiga Banczówna, bo trefiła włosy i nosiła czerwone ciżemki. Pan Güntherode, bo używał imienia nadaremno. Podejrzenia budził był garbarz, bo śmierdział. I żebrak, bo śmierdział jeszcze gorzej. I Żyd. Bo był Żydem. A wszystko, co złe, to przecie przez Żydów.
Źródło: Lux Perpetua. Warszawa: SuperNOWA, 2006, ss. 70-71
Andrzej Sapkowski odwiedzi Wrocław w sierpniu, podczas konwentu fantastyki Polcon 2012.
Wszystkie komentarze