Pierwsza zmiana w Pafawagu zaczęła o szóstej rano normalną pracę, ale już godzinę później kierownicy wydziałów powiadomili dyrekcję, że zakład stoi. O godzinie 9 zapadła formalna decyzja o strajku okupacyjnym. Brama Pafawagu została zablokowana żukiem, zakład oflagowano, pojawiła się strajkowa straż porządkowa. W Dolmelu też oficjalnie proklamowano strajk, otwarto przejście łączące oba zakłady, a przedstawicieli Pafawagu i Dolmelu dołączono do składu RKS-u.
Frasyniuk: - Atmosfera była na początku bojowa. Nasi chłopcy uruchomili w Pafawagu radiowęzeł wcześniej zdemolowany na polecenie dyrektora. Czytali komunikaty, puszczali piosenki strajkowe. W halach zażarcie dyskutowano. Ludzie pytali, co takiego zrobiła Komisja Krajowa, że druga strona sięgnęła po broń.
Po południu delegacja RKS-u poszła do dyrektora Pafawagu, wręczyła mu komunikaty i zaproszenie do rozmów dla wojewody wrocławskiego Janusza Owczarka i generała Kazimierza Steca, pełnomocnika Komitetu Obrony Kraju.
- Przyjechało paru pułkowników, którzy nazywali nas na przemian ''warchołami'' i ''podżegaczami'' lub ''złotą i świadomą klasą robotniczą Wrocławia''. My żądaliśmy zniesienia stanu wojennego i uwolnienia internowanych, oni oczywiście nie mogli nic takiego zrobić. Pyskówkę przerwały odgłosy nadjeżdżającej kolumny czołgów i transporterów - wspomina Frasyniuk.
W tym czasie w Pafawagu nastąpiło załamanie strajku. Część ludzi zaczęła wychodzić do domu. - Dochodziło nawet do szarpaniny na bramie, bo straż porządkowa usiłowała ich zatrzymać. Okazało się jednak, że pod wieczór wrócili z wałówką i kocami - opowiada Frasyniuk.
Władze też się szykowały. Do pacyfikacji. Miał to być pierwszy poważny szturm na wielki zakład.
Zaczął się w nocy. Czesław Stawicki, który był członkiem RKS-u, pamięta, że w biurowcu Pafawagu, gdzie mieli spać, trwał remont: - Leżało pełno desek, więc zabarykadowaliśmy nimi szerokie dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do korytarza na pierwszym piętrze. Wpadli koło czwartej rano, ale zanim sforsowali barykadę, wydostaliśmy się przez okno na teren zakładu, a potem uciekliśmy przez ogródki działkowe.
Frasyniuk: - Zerwali siatkę ogrodzenia i rozbili czołgiem mur. Czołgista oszczędził tylko bramę, pewnie dlatego, że wisiał na niej obraz Matki Boskiej oświetlony żarówką. Za to przejechał po samochodach. Jeden z nich należał do naszego działacza Huberta Hanusiaka. Zaraz później uderzyli na Dolmel.
Przed akcją milicjanci zostali poinformowani, że w zakładzie jest broń palna. Broni nie znaleziono. Przywódców Solidarności też już nie było.
Wszystkie komentarze