Pomysł na urządzenie do wyławiania tratw i łodzi, czyli wynalazek powstający z udziałem prof. Eugeniusza Rusińskiego, prorektoar Politechniki Wrocławskiej ds. Badań Naukowych i Współpracy z Gospodarką a nagrodzony przez prezesa Rady Ministrów, również powstał w dość prozaicznych okolicznościach. Przy jedzeniu pączków.
Jak do tego doszło? Najpierw zespół z Politechniki Wrocławskiej otrzymał od Akademii Morskiej prośbę o zaprojektowanie żurawia do wyławiania tratw ratunkowych z morza. Na takich tratwach mieści się od 10 do 20 osób, a na środku mają część, o którą można zaczepić hak, by je wyciągnąć.
Problem w tym, że kiedy wiatr jest na poziomie siedmiu-ośmiu stopni w skali Beauforta, fale mają wysokość nawet 3,5 metra i pada deszcz, to helikopter raczej nie wyciągnie rozbitków. Trzymają się oni kurczowo burt, a dodatkowo tratwa kołysze się na falach.
Rozwiązaniem byłby właśnie wspomniany żuraw - bardziej stabilny od haka z helikoptera. Z jego stworzeniem naukowcy z Politechniki Wrocławskiej mieli jednak duży problem. Kiedy wzięli pod uwagę wszystkie warunki, jakie powinien spełniać, to wyszło im, że właściwie lepiej byłoby, gdyby stał w porcie. Zaczęli więc szukać innych rozwiązań.
W NATO się podoba
Pomysł przyszedł badaczom właśnie przy pączkach.
- Jedliśmy je chyba w tłusty czwartek, do kawy. I w pewnym momencie doktor Wiktor Stefurak zaproponował, że przecież tratwę można by podbierać od dołu - tak jak babcie podbierały pączki - opowiada profesor.
Ten sposób okazał się tyle prosty, co genialny. Naukowcy opracowali urządzenie z dwoma ramionami, między którymi jest sieć rozciągliwa o długości 20 metrów. Rozbitków czy tratwę łowi ono od dołu, a nie od góry. A potem ładuje ich na pokład. - Jako szczur lądowy nie byłem do końca pewien, czy to zadziała. Gdy jednak zrobiliśmy testy, to okazało się, że to rewelacja. Kapitan tak podpłynął pod tratwę, że ta niesiona siłą prądu wpływała do naszej sieci - opowiada prof. Rusiński.
Jak zaznacza, urządzenie stworzone przez naukowców z Politechniki podczas swojego zjazdu oglądali admirałowie z Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wszyscy zgodnie orzekli, że jest świetne.
Co ciekawe, sam Eugeniusz Rusiński nie ma patentu i nie żegluje. - Na razie - uśmiecha się profesor. - Odkąd zajęliśmy się projektem, pilniej śledzę informacje o wydarzeniach na wodzie. Kiedy sam wyszedłem w morze, ono mnie urzekło. Jasne, że jest groźne, ale trzeba być po prostu odpowiednio przygotowanym na konfrontację z żywiołem - zaznacza badacz.
Ocenia, że wdrożenie urządzenia, które stworzył wraz z zespołem, przydałoby się szczególnie teraz, gdy do brzegów Europy dobija mnóstwo uchodźców z ogarniętej wojną Syrii.
Nowoczesna łódź płaskodenna
Innym wynalazkiem zaprojektowanym na Politechnice Wrocławskiej, a dotyczącym ratownictwa na wodzie, jest nowoczesna łódź płaskodenna wyprodukowana przez firmę Rafann z Łowicza. Wykonana została w całości z aluminium. Przystosowana jest do pływania po rzekach, jeziorach i terenach powodziowych . Dzięki specyficznej konstrukcji pokonuje płycizny i może wpłynąć na plaże.
- Powstające obecnie łodzie aluminiowe są najczęściej budowane z konkretnym przeznaczeniem, a cechą charakterystyczną, a zarazem innowacyjną naszej konstrukcji, jest możliwość "elastycznej" zabudowy i łatwej rekonfiguracji wyposażenia - mówi pomysłodawca projektu dr inż. Damian Derlukiewicz z Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej.
Oznacza to, że łódź można przystosować do potrzeb służb ratowniczych, policji, wojska czy straży granicznej. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by zmieniła się ona w łódź typowo turystyczną. Wszystko dzięki ruchomej nadbudowie, którą można w dowolny sposób konfigurować, a nawet całkowicie usunąć.
Zbudowany prototyp przystosowany został do potrzeb straży pożarnej. Osiąga prędkość 58 km/godz., może przewieźć sprzęt i zaopatrzenie o wadze ok. 1,5 tony.
Jest zainteresowanie
- Opuszczany trap dziobowy pozwala na szybką ewakuację poszkodowanych osób. Jest na tyle szeroki, że na pokład może wjechać nawet quad. Łódź nie ma żadnych elementów, które mogłyby się stopić bądź spalić, docelowo wersja dla straży pożarnej wyposażona będzie również w hartowane szyby - dodaje konstruktor łodzi Damian Derlukiewicz.
Pierwsze testy prototypu odbyły się na zamkniętym zbiorniku wodnym pod Łowiczem. Przeprowadzono wówczas m.in. próby funkcjonalne, m.in. zanurzeniowe, przechyłowe, sprawności układów, pływalności, przyspieszenia i zwrotności. Kolejne badania miały miejsce na Odrze podczas majowego pikniku Odra River Cup.
Chociaż łódź nie jest jeszcze gotowa, to już wzbudziła spore zainteresowanie. - O nasz projekt pytali przedstawiciele z Norwegii, a także dolnośląska straż pożarna, której komendant miał okazję nią płynąć - dodaje Derlukiewicz.
Na Politechnice Wrocławskiej jest więcej projektów dotyczących bezpieczeństwa - tak na wodzie, jak i na lądzie. Skąd takie zainteresowanie badaczy? - To przynosi życie - mówią naukowcy.
Pomysł na urządzenie do wyławiania tratw i łodzi, czyli wynalazek powstający z udziałem prof. Eugeniusza Rusińskiego, prorektor Politechniki Wrocławskiej ds. Badań Naukowych i Współpracy z Gospodarką a nagrodzony przez prezesa Rady Ministrów, powstał w dość prozaicznych okolicznościach. Przy jedzeniu pączków.Jak do tego doszło?
Najpierw zespół z Politechniki Wrocławskiej otrzymał od Akademii Morskiej prośbę o zaprojektowanie żurawia do wyławiania tratw ratunkowych z morza. Na takich tratwach mieści się od 10 do 20 osób, a na środku mają część, o którą można zaczepić hak, by je wyciągnąć.
Problem w tym, że kiedy wiatr jest na poziomie siedmiu-ośmiu stopni w skali Beauforta, fale mają wysokość nawet 3,5 metra i pada deszcz, to helikopter raczej nie wyciągnie rozbitków. Trzymają się oni kurczowo burt, a dodatkowo tratwa kołysze się na falach.
Rozwiązaniem byłby właśnie wspomniany żuraw - bardziej stabilny od haka z helikoptera. Z jego stworzeniem naukowcy z Politechniki Wrocławskiej mieli jednak duży problem. Kiedy wzięli pod uwagę wszystkie warunki, jakie powinien spełniać, to wyszło im, że właściwie lepiej byłoby, gdyby stał w porcie. Zaczęli więc szukać innych rozwiązań.
Pomysł przyszedł badaczom właśnie przy pączkach.- Jedliśmy je chyba w tłusty czwartek, do kawy. I w pewnym momencie doktor Wiktor Stefurak zaproponował, że przecież tratwę można by podbierać od dołu - tak jak babcie podbierały pączki - opowiada profesor.
Fot. Tomasz Szambelan / Agencja Gazeta
Ten sposób okazał się tyle prosty, co genialny. Naukowcy opracowali urządzenie z dwoma ramionami, między którymi jest sieć rozciągliwa o długości 20 metrów. Rozbitków czy tratwę łowi ono od dołu, a nie od góry. A potem ładuje ich na pokład. - Jako szczur lądowy nie byłem do końca pewien, czy to zadziała. Gdy jednak zrobiliśmy testy, to okazało się, że to rewelacja. Kapitan tak podpłynął pod tratwę, że ta niesiona siłą prądu wpływała do naszej sieci - opowiada prof. Rusiński.
Jak zaznacza, urządzenie stworzone przez naukowców z Politechniki podczas swojego zjazdu oglądali admirałowie z Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wszyscy zgodnie orzekli, że jest świetne.Co ciekawe, sam Eugeniusz Rusiński nie ma patentu i nie żegluje. - Na razie - uśmiecha się profesor. - Odkąd zajęliśmy się projektem, pilniej śledzę informacje o wydarzeniach na wodzie. Kiedy sam wyszedłem w morze, ono mnie urzekło. Jasne, że jest groźne, ale trzeba być po prostu odpowiednio przygotowanym na konfrontację z żywiołem - zaznacza badacz. Ocenia, że wdrożenie urządzenia, które stworzył wraz z zespołem, przydałoby się szczególnie teraz, gdy do brzegów Europy dobija mnóstwo uchodźców z ogarniętej wojną Syrii.
Wszystkie komentarze