Jestem nauczycielem języka angielskiego. Mieszkam w miejscowości Czerwionka Leszczyny pod Rybnikiem. Oprócz tego, że oglądam filmy, to czasami o nich pisuję. Nie jestem zawodowym dziennikarzem, ale współpracowałem m.in. z portalem Filmaster. Jestem też członkiem Klubu Krytyków, który działa przy Nowych Horyzontach. Działam na forum pod pseudonimem Psubrat.
To mój 14. raz na festiwalu Nowe Horyzonty, nie udało mi się pojechać tylko na pierwszą edycję do Sanoka. Lubowałem się w dobrym kinie, filmach Davida Lyncha i Larsa von Triera. Zobaczyłem, że taka impreza startuje w 2001 roku w Cieszynie. A ponieważ miałem niedaleko z Rybnika, to postanowiłem pojechać.
Początki w Cieszynie były bardzo fajne. To była raczej skromna impreza w małym miasteczku, nie przyjechało zbyt wiele osób. W konkursie startowały filmy reżyserów wtedy jeszcze kompletnie nieznanych, a dziś typowych dla Nowych Horyzontów. Z pierwszej edycji pamiętam film konkursowy "Sombre" Francuza Philippe'a Grandieux, thriller o mordercy, który grasuje nocą. Nie zapomnę oburzenia i jęków widowni cieszyńskiej, nieprzyzwyczajonej do tego rodzaju powolnego, niekonwencjonalnego kina. Film zajął wtedy ostatnie miejsce w konkursie.
Później festiwal stopniowo rozrastał się i Cieszyn tak się zatłoczył, że nie był w stanie pomieścić gości festiwalu. Nie było odpowiedniej bazy noclegowej i cateringowej dla przyjezdnych. Pojawiło się też kilka fajnych inicjatyw, np. próby przeniesienia festiwalu na czeską stronę. I w końcu udało się zorganizować pokazy w Czechach - w kinie "Central", w miejscowym teatrze i w "Erze", która na co dzień była obiektem sportowym.
Po przeniesieniu imprezy do Wrocławia, repertuar pozostał podobny. Nie zmienił się też klimat festiwalu opiniotwórczego, gdzie można podyskutować o filmach, a nawet odważnie wyjść z kina w trakcie zbyt radykalnego seansu. Ale pamiętam też miłe niespodzianki, jak obraz "13 jezior" Jamesa Benninga, który przedstawiał po prostu statyczne kadry jezior. Szedłem tam z takim nastawieniem, że zdepczę ten film i dam mu możliwie najniższą ocenę. Tymczasem wyszedłem z seansu zachwycony i zacząłem zastanawiać się, gdzie jest granica nudy w kinie.
Po latach znam już organizatorów festiwalu, ale też innych forumowiczów. Teraz spotykamy się między seansami, polecamy sobie filmy czy umawiamy się, że razem pójdziemy na któryś film. Dzięki Nowym Horyzontem poznałem około 20-30 osób, z którymi mam kontakt też poza festiwalem, mimo że pochodzimy z różnych stron Polski. Jest wśród nas silna reprezentacja z Trójmiasta, z Warszawy i ze Śląska.
Kiedyś zdarzało mi się oglądać po pięć filmów dziennie. Czułem presję, że nigdzie indziej tych filmów nie zobaczę. Teraz nie mam już potrzeby "zaliczania" filmów. Zdarzają się dni, że zobaczę dwa czy trzy filmy i nie mam do siebie o to żalu. Wybieram je świadomie. Z drugiej strony, coraz częściej mam możliwość zobaczenia niektórych tytułów na innych festiwalach. Raz na Nowych Horyzontach wygrałem nawet wyjazd na Berlinale.
Wszystkie komentarze