U Małgorzaty Ossmann w sierpniu 2007 roku zbyt późno przeprowadzono cesarskie cięcie. Lekarze zlekceważyli ją, chociaż skarżyła się na silny ból brzucha i razem z mężem błagała o pomoc.
W akcie oskarżenia czytamy, że prof. Andrzej K., który w tamtym czasie kierował kliniką przy Chałubińskiego i od początku prowadził ciążę pacjentki, "nie wdrożył intensywnego i ciągłego nadzoru rejestrowania podstawowych parametrów życiowych matki i płodu, ciągłego monitorowania kardiotokograficznego płodu oraz nie zapewnił pełnej gotowości operacyjnej z zabezpieczeniem krwi do przetoczenia".
Sześć operacji w kilka dni
Kobieta, u której już na początku ciąży Andrzej K. zdiagnozował tak zwane łożysko przodujące - jest ono wskazaniem do cesarskiego cięcia, kiedy płód jest już dojrzały, a tak w tym przypadku było - dostała silnego krwotoku, kilkakrotnie traciła przytomność. W końcu zapadła w śpiączkę.
W kolejnych dniach przeszła sześć operacji. Między innymi usunięto jej macicę. Po wybudzeniu dowiedziała się o śmierci dziecka i o tym, że już nigdy nie zostanie matką. Przeszła załamanie nerwowe.
Andrzej K. powiedział nam, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Jego zdaniem odpowiedzialność ponosi lekarz dyżurny - Marek M.
Marek M. podobnie jak Andrzej K. nie przyznaje się do winy. Małgorzata Klaus, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu mówiła - Andrzej K. uznał, że dolegliwości pacjentki są pochodzenia jelitowego, i zalecił lek na wzdęcia. Potem przekazał pacjentkę Markowi M. jako kierownikowi dyżuru. Zalecił obserwację i konieczność wykonania cesarskiego cięcia, gdyby jej stan się nie poprawił. Marek M. nie podjął jednak akcji, mimo że stan pacjentki pogarszał się z każdą godziną. Podczas przesłuchania Andrzej K. tłumaczył, że sytuacja była "nagła, nieprzewidywalna i wymagała natychmiastowej interwencji obecnego zespołu dyżurnego". Z kolei Marek M. wyjaśniał, że "istotne pogorszenie stanu zdrowia pacjentki nastąpiło o godz. 17.43, a operacja odbyła się zaledwie 17 minut później". Jego zdaniem nadzór okołoporodowy nad pacjentką był prawidłowy.
Prokuratorka próbowała tuszować sprawę
Zarzuty usłyszała także Justyna D., prokuratorka, która prowadziła śledztwo w tej sprawie. W 2012 roku okazało się, że celowo je opóźniała i próbowała to tuszować: fałszowała dokumenty, a w końcu ukryła akta sprawy. Sąd Dyscyplinarny uchylił prokurator immunitet, ale dopiero po odwołaniu się do wyższej instancji. W pierwszej instancji, pod koniec 2013r., Sąd Dyscyplinarny dla prokuratorów wniosek o uchylenie immunitetu pani prokurator Justyny D. odrzucił. Prokuratura odwołała się i dopiero sąd wyższej instancji immunitet pani prokurator z Wrocławia uchylił. Prokuratura z Legnicy dopiero w grudniu 2014 roku postawiła jej zarzuty.
Wszystkie komentarze