Lata 1900-1920, widok na młyny św. Klary. Fotopolska.eu
Św. Klara była bezręka i poobijana. Konserwatorzy wyjęli ją z wnęki na ścianie młyna i zawieźli do pracowni rzeźbiarsko-kamieniarskiej, która wtedy mieściła się w sąsiedztwie Muzeum Archeologicznego. Mistrz dał jej nowe dłonie, wymuskał każdą fałdę na kamiennej szacie. Musiała wyglądać pięknie, żeby po odbudowie młynów wrócić na dawne miejsce. Teraz stała na dziedzińcu pracowni: świeża, jakby dopiero co wyszła spod dłuta.
Figura św. Klary na ścianie młynów Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Codziennie rano w pracowni kamieniarskiej powtarzał się ten sam rytuał: do dziesiątej Stanisław Wolski (dzisiaj znany wrocławski animator kultury i aktor) walił młotkiem w kamień, a gdy zegar wybijał dziesiątą, szedł do pakamery, brał pieniądze ze stołu przykrytego ceratą i gnał na ul. św. Antoniego po gazetę. Trafił tu z ogłoszenia - Pracownia Konserwacji Zabytków szukała kandydatów na uczniów kamieniarskich, a on po przerwanych właśnie studiach na polonistyce imał się różnych zajęć.
Kamieniarze nazwali go Akademik. - No to siadaj, Akademik, i czytaj, co tam w świecie słychać - arządzali, gdy wracał z gazetą. Młody Wolski przysiadał więc na stołku i głosem spikera odczytywał wiadomości.
- Aż któregoś dnia patrzę na pierwszą stronę i oczom nie wierzę - ciągnie Wolski. - Czytam: ''Na polecenie prezydenta miasta młyny św. Klary na wyspach Słodowej i Bielarskiej zostały wyburzone''. Kamieniarze znieruchomieli, potem jak na rozkaz spojrzeli przez okno na figurę.
Św. Klara stała nienaruszona - jakby cudem ocalała z katastrofy.
Lata 1800-1830 , Miedzioryt Endlera przedstawiający Młyny Klary. Źródło: Fotopolska.eu
W latach 70. młyny św. Klary były już zrujnowane, fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Dla saperów to była pestka. Stare mury jęknęły i siadły jak zmęczony człowiek. Potem przewróciły się na bok i rozpadły na kawałki. Żołnierze załadowali gruz na samochód i było po wszystkim. Młyny św. Klary zostały tylko na starych fotografiach.
fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Pułkownik Ryszard K. zaczynał wtedy pracę w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu, był instruktorem w Katedrze Minerstwa i Zapór Inżynieryjnych. Gdy do szkoły przyszło zlecenie, pojechał na wyspy, żeby zrobić rozpoznanie i projekt wysadzenia. - Ruiny wyglądały koszmarnie: po dwóch stronach kanału zasypanego gruzem stały resztki murów, wszystko zachwaszczone i zaśmiecone. Taki małpi gaj, miejsce na końcu świata, do którego oprócz lumpów nikt od lat nie zaglądał. Byłem zaskoczony, gdy potem wybuchła afera, że wojsko wysadziło cenny zabytek! Poszło ze trzy kilogramy trotylu, nie więcej. Ale przy wysadzaniu już nie byłem. Zrobili to podchorążowie WSO, chyba drugiego roku.
Dowodził nimi Bolesław M., wtedy dowódca plutonu specjalizującego się w pracach minerskich. Odnalazłam go na wsi w okolicach Ostrowa Wielkopolskiego. - Nie wnikałem, kto kazał wysadzić młyny i dlaczego. Taki był rozkaz. Poszedłem tam z grupą podchorążych. Robota była precyzyjna, przecież młyny stały w sercu miasta, niedaleko Ostrowa Tumskiego. Musieliśmy pracować z wyczuciem, delikatnie, stosować minimalne ładunki, żeby tylko skruszyć mury. Dopiero jak wszystko leżało w gruzach, dowiedziałem się, że to taki cenny obiekt. Nie pamiętam, żeby ktoś protestował.
fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Inżynier Jan I., pułkownik w stanie spoczynku, pamięta, że zlecenie przyszło z urzędu miasta: ? Władze Wrocławia czasem zwracały się do szkoły z prośbą o pomoc. Zawsze odbywało się to w formie wiarygodnych zleceń, podpisanych przez prezydenta, a przedtem przez przewodniczącego Rady Narodowej, któremu podlegały różne służby, w tym konserwator zabytków. Potem zawierana była umowa, a wykonawców wyznaczał komendant szkoły w rozkazie dziennym. Szkoła nigdy nie angażowała się w roboty wyburzeniowe o charakterze niszczycielskim. Mogliśmy weryfikować coś, co wzbudzało jakieś podejrzenie, np. gdyby chodziło o okazały budynek czy kościół. Ale w tym zleceniu, o ile pamiętam, nie było mowy o młynach św. Klary, a jedynie o likwidacji ruin na terenie wysp. Dopiero po fakcie media ujawniły szczegóły tej sprawy, ale do szkoły nikt nie miał żadnych zastrzeżeń.
Ocalał mostek i fundamenty. Tak teraz wygląda miejsce, gdzie stały młyny św. Klary
Pan Józef prowadzi mnie do kuchni: wysoki, w swetrze w niebieską kratę, po siedemdziesiątce; mówi, że jest najstarszym mieszkańcem Wyspy Słodowej. W piętrowej kamienicy pod numerem siedem, która stoi tuż nad rzeką, dwa kroki od miejsca, gdzie kiedyś były młyny, mieszka już 53 lata. Wiele razy patrzył na św. Klarę i wczytywał się w tablicę fundacyjną przymocowaną do frontowej ściany starej ''fabryki mąk''?. Teraz czasem pospaceruje koło fundamentów. Prawie ich nie widać, bo zarosły trawą.
- Mówi pani, że to było w 1975 roku, pod koniec stycznia? - pan Józef szuka w pamięci. - No tak, za prezydenta Czulińskiego, faktycznie! Próbowałem nawet coś zaradzić, ale nie było ratunku. Wykręciłem numer do biura architekta miejskiego. Powiedzieli mi: ''Dzwoń pan do prezydenta!''.
Telefon zaterkotał też na biurku we wrocławskim Urzędzie Konserwatora Zabytków. Edward Niełacny, wtedy młody architekt, podniósł słuchawkę. - Koło młynów św. Klary szykuje się jakaś akcja - usłyszał. - Chyba będą je wysadzać.
fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Zaraz pobiegł na wyspy razem z Krystyną Pilch, wówczas p.o. konserwatorem. - Zobaczyłem żołnierzy, wiercili dziury w murach. Prosiłem: ''Panowie, wstrzymajcie robotę, bo to obiekt zabytkowy''. Odpowiedzieli: ''Takie mamy polecenie''.
- To spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Nikt wcześniej z nami nie rozmawiał, nawet nie zapytał, co to za obiekt - wspomina Krystyna Pilch. - Wróciliśmy do biura i zawiadomiliśmy Ministerstwo Kultury i Sztuki.
- Gruchnęło i już - opowiada prof. Mirosław Przyłęcki, wtedy dyrektor naukowy wrocławskiej Pracowni Konserwacji Zabytków, a wcześniej przez 15 lat konserwator wojewódzki. - Ja też poleciałem na wyspy, ale już było po wszystkim, kupa gruzu. Wysadzili młyny znienacka, bez żadnych dyskusji z fachowcami.
Po kilku dniach Edward Niełacny został wezwany do gabinetu głowy miasta, dostał ostrą reprymendę, że zadzwonił do ministerstwa: - Usłyszałem: ''Warszawa nie będzie nam tu rządzić! Zrozumiał pan? Proszę dobrze to zapamiętać''.
Młyny ucierpiały w czasie oblężenia Festung Breslau, ale w 1947 roku były jeszcze w niezłym stanie fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Wrocławskie gazety milczały.
Za to w środowisku konserwatorów i historyków wrzało. W dokumentach wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Historyków Sztuki odnajduję echa pojedynku, jaki ludzie kultury stoczyli z władzami miasta.
1 lutego Stowarzyszenie Historyków wystosowało protest do prezydenta Mariana Czulińskiego: ?Pragniemy wyrazić swoje oburzenie na fakt zniszczenia unikalnego - w sensie jego pierwotnej funkcji - abytku, jakim były młyny św. Klary we Wrocławiu. Młyny te były lokowane na wyspach Bielarskiej i Słodowej przez księcia Henryka III Piasta w połowie XIII wieku. Przebudowane w XVIII wieku, otrzymały nową szatę barokową. Były jednym z nielicznych zabytków budownictwa świeckiego z czasów działalności gospodarczej Piastów (...). Zniszczenie młynów u progu 1975 roku, Międzynarodowego Roku Zabytków, (...) jest wyrazem braku poszanowania dla dorobku historii kultury polskiej na Śląsku. Do wiadomości: Zarząd Główny SHS oraz Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków, Ministerstwo Kultury i Sztuki''.
Młyny św. Klary ok. 1920 roku Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Protest podpisała m.in. dr Ewa Jęczalik, wówczas przewodnicząca Komisji Ochrony Zabytków wrocławskiego oddziału SHS. - Atmosfera była przykra. Najpierw wszyscy byli przerażeni tym, co się stało, a potem oburzeni - mówi dzisiaj. - Nie mogliśmy zrozumieć tej decyzji, przecież był już gotowy projekt odbudowy i adaptacji młynów na siedzibę Muzeum Etnograficznego.
Prawdy próbował jeszcze dociekać red. Ryszard Skała, wtedy przewodniczący Komisji Wychowania, Oświaty i Kultury Rady Narodowej. Złożył interpelację i dostał odpowiedź, że "decyzję podjął osobiście prezydent miasta i że - biorąc pod uwagę stan obiektu oraz plany rozwojowe - decyzja ta była słuszna"- pisał ''Kurier Polski'' 24 lutego 1975 roku.
Burza wokół młynów powoli przycichała i być może skończyłoby się na interpelacji red. Skały, gdyby nie warszawska prasa, a zwłaszcza Jerzy Waldorff, krytyk muzyczny, felietonista ''Polityki'' i znany obrońca zabytków.
Młyny św. Klary w 1907 roku Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Lata 1900-1930, Młyny Klary. Źródło: Fotopolska.eu
- Waldorff rozpętał wojnę o św. Klarę - mówią dzisiaj we Wrocławiu. Gdy dowiedział się o młynach, wyciągnął najcięższe armaty i wycelował na Wrocław.
''W imię Ojca i Syna, i Ducha'' - zaczął swój felieton pt. ''Młyny świętej Klary'', opublikowany 22 lutego w ''Polityce'' - pytam Ministerstwo Kultury i Sztuki, czy nie należałoby tego, kto wydał tę oburzającą decyzję, postawić pod pręgierzem opinii publicznej? Właśnie jego, żeby okazać wszystkim naocznie, iż nic i nikogo nie może chronić przed odpowiedzialnością i karą za niszczenie dóbr kultury narodowej. Pytam o to i na odpowiedź czekam!''.
Jerzy Waldorff w latach 60.
Prasa lokalna wciąż milczała jak zaklęta. Prasa centralna żądała głowy prezydenta miasta.
Wrocławianie z warszawskich dzienników dowiadywali się o przebiegu bitwy o młyny, np. z ''Kuriera Polskiego'', który już 6 lutego na pierwszej stronie napisał o eksplozji na wyspach. A potem informował na bieżąco, że młyny miały być wkrótce odbudowane za pieniądze Ministerstwa Kultury i Sztuki. Że na projekt wstępny i dokumentację techniczną wykonaną przez Pracownię Konserwacji Zabytków poszło już 1,2 mln zł, a cała inwestycja miała kosztować około 15 mln zł! Że we Wrocławiu władze zlekceważyły ustawę o ochronie dóbr kultury, ''która mówi wyraźnie, iż o skreśleniu zabytku z rejestru decyduje minister kultury i sztuki po wysłuchaniu opinii Rady Kultury i Sztuki. W tym przypadku pominięto ministra i radę''.
Młyn św. Klary w latach 1890-1915. Źródło: Fotopolska.eu
- Co się stało, już się chyba nie odstanie - grzmiał ''Kurier''. - Wyrządzono miastu i całemu krajowi poważną szkodę (...). Winny powinien ponieść karę. Bo nie można z jednej strony łożyć z państwowej kasy miliardów na konserwację (...), z drugiej zaś niszczyć to, co jest chronione. Jeśli nawet fragmenty murów groziły runięciem, należało je zabezpieczyć, a nie wysadzać w powietrze (...). Zamach na zabytki, jaki dokonał się we Wrocławiu, nie może być powtórzony i pozostać bez echa. Gdyby bowiem prezydentowi Wrocławia przyznać milcząco rację, to los następnych zabytków przygotowanych do odbudowy może być przesądzony...''.
- Czuliński miał pecha - sądzi prof. Przyłęcki - bo wziął wojsko i był huk, bo zareagował generalny konserwator zabytków i minister kultury.
Młyny św. Klary w latach 70. Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Dwa tygodnie po wysadzeniu młynów prezydent Wrocławia wysłał do ministra kultury ''osobisty list z przeprosinami'' - o czym też donosił ''Kurier''. Ale nie pomogło, sprawa młynów św. Klary stanęła na forum sejmowej Komisji Kultury i Sztuki. - Było o niej coraz głośniej. Nawet zachodnie gazety pisały, że Polacy wysadzają zabytki w powietrze - opowiada prof. Przyłęcki.
Do Wrocławia ruszyły specjalne komisje powołane przez Ministerstwo Kultury i Sejm.
Prof. Bohdan Rymaszewski, wtedy generalny konserwator zabytków, przyjechał nad Odrę jako szef komisji powołanej przez ministra kultury Józefa Tejchmę: - Tejchma potrafił, gdy trzeba było, wznieść się ponad układy polityczne. Ze specjalnym glejtem w kieszeni wkroczyliśmy do gabinetu głowy miasta. Zapytaliśmy prezydenta, dlaczego podjął taką decyzję. Przecież młyny miały być odbudowane, na co poszły już duże pieniądze, i nie kolidowały z planami rozwoju miasta. Odpowiedział: ''Konsultowałem się ze specjalistami''. ''Z kim?'' - drążyliśmy sprawę. ''A z moim zastępcą'' (który podobno był elektrykiem). Prezydent uważał, że robi porządek w mieście. Ruiny stały i straszyły, więc należało je zlikwidować. Jest mało prawdopodobne, by nie uzgadniał tej decyzji z politycznym przełożonym we Wrocławiu, ale do końca był lojalny. Minister Tejchma konsekwentnie wykorzystał obowiązujące prawo w zakresie ochrony dóbr kultury. Był to chyba jedyny przypadek w dziejach kraju, gdy sprawę załatwiono do końca na najwyższym szczeblu i na drodze urzędowej.
Posłowie przyjechali 17 i 18 marca. Wcześniej, 10 i 12 marca, jak na zamówienie w lokalnych dziennikach ukazały się pierwsze większe publikacje o młynach. Autorzy opisywali głównie stan ochrony zabytków na Dolnym Śląsku i komentowali na marginesie warszawskie publikacje o młynach.
Młyny św. Klary w latach 70. Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
''Słowo Polskie'' przekonywało, że alarm warszawskich gazet ''nie znajduje społecznej akceptacji''. Ruiny ''stały w centrum miasta, na terenach rekreacyjnych, szpeciły ten rejon, a także stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa mieszkańców. Autentyczną wartość zabytkową mają fundamenty, które pozostały (...). Atmosfera sensacji, skandalu służy jedynie dezorientacji Czytelników i fałszuje obraz wysiłków podejmowanych przez władze...''.
''Gazeta Robotnicza'' polemizowała: ''Ostatnio prasa warszawska sugeruje, jakoby we Wrocławiu zabrakło szacunku dla obiektów kultury materialnej (...). Asumptem ku temu stał się fakt wyburzenia zmurszałych murów zewnętrznych młynów, (...) te fragmenty z pierwotnymi obiektami ufundowanymi klaryskom przez Henryka III nie miały nic wspólnego, gdyż spłonęły one w XVIII wieku. Ich odbudowa była w obecnej sytuacji z różnych powodów niecelowa i nierealna...''.
Młyny św. Klary w latach 70. Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Wrocławscy historycy sztuki zapakowali wycinki do koperty i przesłali Jerzemu Waldorffowi. Na przyjazd sejmowej komisji przygotowali się solidnie, sporządzili własny raport. Wyłonił się z niego zgoła inny obraz niż w gazetach. Pisali: ''Wyburzenie młynów to nie precedens; dewastacja zabytków na Śląsku ma swoją wieloletnią historię, podobnie jak protesty wrocławskiego środowiska naukowego...''.
Sejmową komisją dowodziła Maria Łopatkowa, wtedy posłanka ZSL z Wrocławia: - Pamiętam, że gdy przyjechałam do Wrocławia, w hotelowej recepcji czekało na mnie pismo działaczy kultury zajmujących się ochroną zabytków, prosili o rozmowę. Najpierw poszłam więc na ''nielegalne'' spotkanie z działaczami: byli skłóceni z prezydentem, mówili, że nie liczy się z ich zdaniem, bo ma za sobą KW. Że we Wrocławiu od wielu miesięcy nie ma konserwatora zabytków, ponieważ nikt nie chce być figurantem. Potem ruszyłam na legalne spotkanie z prezydentem. - Złamał pan ustawę sejmową - zaatakowałam go na początek. - Czy jest pan tego świadomy? Nie tłumaczył się. Powiedział: ''Biorę za to odpowiedzialność''.
Po powrocie do Warszawy Maria Łopatkowa zrelacjonowała wyniki poselskiego dochodzenia sejmowej Komisji Kultury i Sztuki. - Powiedziałam, że prezydent nie dał żadnego merytorycznego uzasadnienia swojej decyzji. Poszły więc pisma do Prezydium Sejmu, a potem do premiera. Premier wstrzymał awans prezydenta Czulińskiego. Chyba miał być wojewodą, ale musiał wrócić do Pafawagu.
Akurat w 1975 roku Polska została podzielona na 49 województw, na Dolnym Śląsku były więc do obsadzenia cztery fotele wojewodów.
Od tej pory Maria Łopatkowa miała we Wrocławiu wielu przeciwników. Niektórzy zarzucali jej, że popsuła stosunki międzypartyjne. - Przez te młyny już nie mogłam kandydować z Wrocławia w następnych wyborach. Ale przyjęła mnie Warszawa. Miałam trochę satysfakcji, bo wtedy rzadko wygrywało się z towarzyszami.
Waldorff odnotował w felietonie ''Samo życie'': ''Tymczasem otrzymałem z Ministerstwa Kultury oficjalną wiadomość: prezydent Wrocławia, który polecił wysadzić w powietrze mury zabytkowych XIII-wiecznych młynów św. Klary, po reorganizacji województw do pracy w administracji państwowej nie powrócił. Niechaj to będzie przestrogą dla innych, iż żadne stanowisko w PRL nie chroni przed odpowiedzialnością za niszczenie dóbr kultury narodowej''.
Odnalazłam byłego prezydenta Mariana Czulińskiego, wciąż mieszka we Wrocławiu. Ma już 70 lat i chore serce. Przez żonę przekazał mi informację, że nie chciałby wracać do tej sprawy.
Młyny św. Klary w latach 70. Fot. Archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków
Prof. Edmund Małachowicz, architekt, prezes wrocławskiego oddziału PAN, na ziemie zachodnie przyjechał zaraz po wojnie: - Zobaczyłem morze ruin. Większość z nich była nie do ugryzienia, bo kraj był zniszczony i biedny. O ziemiach zachodnich Churchill mówił, że ''polska gęś połknęła za duży kęs, którego nie może strawić''. W latach 40. i 50. jeszcze szły pieniądze na odbudowę zabytków, to był ewenement, że władza komunistyczna położyła taki nacisk na kulturę. Ale potem było coraz gorzej, ludzie potrzebowali pracy i mieszkań. To były takie czasy, że konserwator często robił tylko to, co udało mu się wyrwać albo załatwić po znajomości.
Do 1945 roku młyny św. Klary trzymały się nieźle, miały prawie wszystkie koła i urządzenia młyńskie. Dwa bliźniacze budynki, efektowne architektonicznie, z barokowymi szczytami, zatopione w zieleni, od wieków wpisane były w krajobraz wrocławskich wysp. Wojna obeszła się z nimi okrutnie, na Wyspie Słodowej broniący się Niemcy urządzili stanowisko artylerii. Młyny zostały spalone.
- Ale jeszcze więcej ucierpiały wskutek dewastacji, przez 30 lat stały i niszczały - mówi prof. Małachowicz.
- Młyny św. Klary nie były wyjątkiem - dorzuca prof. Przyłęcki. - Ile obiektów rozbierano po cichu, bo nie było pieniędzy, żeby je ratować, bo tylko władza miała monopol na decyzje. Gdy byłem konserwatorem, kilka razy zgłaszałem takie fakty do prokuratury, ale za każdym razem było umorzenie ze względu na znikomą szkodliwość społeczną. W sprawie młynów też wszystko się rozmyło. Wprawdzie ustawa o ochronie dóbr kultury mówiła o odpowiedzialności karnej za zburzenie zabytku, ale przecież nikt nie został oskarżony. Nie było wyroku, a więc i kary.
Do dzisiaj wiele cennych zabytków niszczeje i wciąż czeka na odbudowę. - Wtedy władza pozbywała się problemu, organizując co jakiś czas akcje porządkowania kraju ze zniszczeń wojennych - ciągnie prof. Małachowicz. - Mówili: ''Trzeba zrobić porzundek''. W ten sposób kosili całe miasta, np. Głogów, Elbląg. Burzyli, siali trawę i był ''porzundek''. Młyny św. Klary padły ofiarą właśnie tego porządkowania.
Młyny św. Klary - rysunek z 1948 roku. Źródło: Fotopolska.eu
Katarzyna Hawrylak-Brzezowska, miejski konserwator zabytków, rozkłada na podłodze w swoim gabinecie plan zagospodarowania Ostrowa Tumskiego i wysp odrzańskich, uchwalony w 1999 roku przez radę miejską. Na wyspach Słodowej i Bielarskiej widać dwa zamalowane prostokąty ? to miejsce zarezerwowane dla młynów św. Klary, które zgodnie z planem mają być wkrótce zrekonstruowane. Są już inwestorzy zainteresowani budową.
- Tak naprawdę sprawa młynów św. Klary nigdy nie umarła - mówi pani konserwator. - Wciąż pojawiają się w dyskusjach nie tylko w kontekście siedziby dla Muzeum Etnograficznego, które dotąd boryka się z kłopotami, ale również jako bardzo atrakcyjna działka w centrum miasta.
Ocalała figura św. Klary stoi na dziedzińcu domu księży emerytów na Ostrowie Tumskim. Może wkrótce powróci na swoje miejsce?
Korzystałam m.in. z książek: Edmund Małachowicz - ''Wrocław na wyspach'', Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1992; Zygmunt Antkowiak - ''Ulice i place Wrocławia'', Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1970; oraz z publikacji zamieszczonych w ''Kurierze Polskim'', ''Polityce'', ''Słowie Polskim'', ''Gazecie Robotniczej'' z 1975 roku.
Artykuł Wandy Dybalskiej po raz pierwszy został opublikowany 16 lutego 2001 roku
Wszystkie komentarze