William Barnaby wraz z siedmioma kolegami postanowił obejrzeć mecze Euro 2012 w stolicy Dolnego Śląska. Pochodzą z Kilmaurs w Szkocji. Na pytanie, co zapamiętają z Wrocławia najbardziej, odpowiadają zgodnym chórem: piwo.
Trudno przejść obojętnie obok ośmiu mężczyzn w średnim wieku w kiltach, długich skarpetach, kolorowych wełnianych czapkach z pomponem i z charakterystycznymi frędzlowatymi torebkami w pasie. Szkoci, którzy przyjechali do Wrocławia, by obejrzeć mecze podczas mistrzostw Euro 2012, wzbudzają powszechne zainteresowanie. Chodzą po centrum miasta zwartą grupą, a przechodnie chętnie robią sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia - zarówno wrocławianie, jak i turyści.
W swoim kraju pracują, mają rodziny, ale teraz postanowili zrobić sobie prawdziwe wakacje w męskim gronie. Spośród polskich miast gospodarzy Euro wybrali Wrocław, bo, jak twierdzą z przymrużeniem oka, znajduje się wystarczająco daleko od Anglii. Zapytani o wrażenia z Wrocławia, są rozbrajająco szczerzy: - Nie zwiedzamy zbyt wiele, choć wasze miasto jest całkiem ciekawe. Ale my jesteśmy skoncentrowani na dwóch najważniejszych czynnościach: piciu piwa i oglądaniu meczów - mówi ze śmiechem William Barnaby, jeden z dumnej ósemki.
Okazuje się, że Szkoci (przynajmniej ci z East Ayrshire) najbardziej cenią sobie piwo czeskie, a z kacem radzą sobie w bardzo stary sposób: - Po prostu nie przestajemy pić, nie dając mu żadnej szansy.
Mao Yuemeng, Liu Jihong i Yu Zhou przyjechali do Wrocławia aż z Chin. Na co dzień studiują we Włoszech i to ich drużynie kibicują. Liu i Yu odwiedzili Wrocław na zaproszenie Mao, która przyjechała tutaj na kilka tygodni jako wolontariuszka. Pracuje tymczasowo jako pielęgniarka. Dla jej kolegów była to świetna okazja, by obejrzeć mecze mistrzostw Euro 2012 w Polsce.
Yu kibicuje Włochom, a Liu? - Chyba nie jestem typowym kibicem. To, kto wygra mistrzostwa, nie ma dla mnie większego znaczenia. Najważniejsza jest ta niesamowita atmosfera, która im towarzyszy. A w waszym mieście jej nie brakuje - tłumaczy. Wrocław uważają za ładne, przyjazne miasto, choć narzekają na to, że strefa kibica utrudnia im zwiedzanie Rynku i robienie ładnych zdjęć. - Strefa mogłaby być czynna od samego rana, bo przed otwarciem trudno poruszać się po centrum miasta. A wasze muzeum miejskie powinno być otwarte od godz. 10, ale wciąż nikogo tam nie ma i nie możemy wejść do środka - mówią lekko rozczarowani goście z Chin, którzy żałują też, że nie trafili na ładną pogodę.
Jak większość naszych rozmówców zachwalają smak polskich pierogów.
Bracia Antonio Berumen i Luis Berumen oraz Mathias Jimenez, ich przyjaciel, przylecieli do Wrocławia z Meksyku. Mathias pochodzi z Urugwaju, ale w Meksyku studiuje. Stolicę Dolnego Śląska odwiedzili we wtorek, żeby obejrzeć mecz Czechy - Grecja i zostali w mieście na noc. W środę pojechali do Poznania.
Co zapamiętają z tej krótkiej wizyty we Wrocławiu? - Dużo ochrony w strefie kibica i tłumy ludzi, którzy do późnych godzin pili i nie mogli się uspokoić, tak się cieszyli. I stosy butelek po zakończonych meczach - wylicza Antonio. - Bardzo podoba mi się wasza architektura, a zwłaszcza budynki w centrum - dodaje Luis, wskazując na zabytkowe kamienice w Rynku. Dodaje, że także polskie dziewczyny ujęły ich urodą.
Mathiasowi najbardziej przypadli do gustu ludzie, jakich tu spotkał. - Bardzo przyjaźni i serdeczni - mówi Urugwajczyk. Na co dzień studiują: Antonio medycynę, Luis - inżynierię chemiczną, a Mathias ekonomię.
Martin z Vladislava pod Brnem jest w Polsce po raz pierwszy. Pewnie by nie przyjechał do Wrocławia, gdyby nie miał biletu na mecz Grecja - Czechy. Czesi ogólnie nie mają o nas, Polakach, dobrego zdania, ale Martin uważa, że jesteśmy w porządku. - Jedno może tylko mnie denerwuje. Zawsze gdy przyjeżdżacie na narty, to próbujecie pchać się bez kolejki. Nieważne, czy to Czechy, czy Słowacja, zawsze jest z Polakami tak samo - mówi. Pracuje na lotnisku wojskowym, jest mechanikiem. Zarobki nie są najgorsze, ale nie stać go na hotel we Wrocławiu, za który trzeba zapłacić nawet 200 euro. Dlatego tym razem ze znajomymi będzie spać na kempingu w czeskiej strefie. Po poprzednim meczu, gdy Czechy grały z Rosją, od razu wyjechali z powrotem do domu.
Przed wyjazdem do Polski znajomi go ostrzegali, że mamy fatalne drogi i lepiej tu nie przyjeżdżać. - Trochę się to potwierdziło, nie było najwygodniej - mówi Martin. Zapowiada, że w sobotę będzie chciał przyjechać do Wrocławia na mecz z polską reprezentacją. - Jeśli tylko uda mi się dostać bilet, to przyjadę. Tym razem jednak wybiorę podróż koleją - zapowiada.
Sarah i Rukmani po wizycie we Wrocławiu najlepiej będą wspominać... polskie jedzenie. Smakowały im szczególnie pierogi, żurek i pączki.
Sarah Dupuis i Rukmani Saidhazah przyjechały do Wrocławia z niedaleka, bo z Pragi, gdzie studiują. Pochodzą jednak z bardziej odległych miejsc: Sarah z Kanady, a Rukmani z Indii. We Wrocławiu spędziły cztery dni, korzystając z couch surfingu (sieci internetowych znajomości, w ramach których zarejestrowane osoby bezpłatnie wynajmują sobie nawzajem pokoje na całym świecie). Najbardziej spodobał im się Rynek i Ostrów Tumski. Wrocław postrzegają jako miasto tętniące niesamowitymi emocjami związanymi z Euro 2012, ale poza strefą kibica spokojne i ciche. - Spacerujemy też trasą krasnoludków. Przed powrotem do Pragi chcemy ich znaleźć jak najwięcej - mówi Rukmani. Dziewczęta są pod pozytywnym wrażeniem wrocławian. - To sympatyczni, otwarci ludzie - ocenia Sarah.
Nikos pracuje w jednym z hoteli na przedmieściach Aten. O Polsce nie wiedział nic. - Dla mnie to był trochę Trzeci Świat, ale ten stereotyp wynikał stąd, że nic o waszym kraju nie wiedziałem - mówi. Po przyjeździe zaskoczyło go przede wszystkim dużo zieleni. Miał też niestety niemiłe doświadczenia. W jednym z wrocławskich hoteli wraz ze znajomymi chciano od niego 250 euro za jedną noc, co było dość wygórowaną kwotą. - W dzień meczu Grecja - Czechy wzrosła czterokrotnie. Ale nie zamierzaliśmy im aż tyle płacić, po prostu poszliśmy gdzie indziej - mówi Nikos.
Ma nadzieję, że remis z Polską był jedynie wypadkiem przy pracy. - Nasza drużyna może zajść bardzo daleko, może nawet do półfinału - zastanawia się Nikos. Co go jeszcze zdziwiło podczas tych mistrzostw, to serdeczność wśród Polaków, z jaką jest traktowany. - Ludzie są bardzo sympatyczni, zaczepiają nas na ulicy i pozdrawiają. To przecież dziwne, bo jesteście u nas w grupie, więc teoretycznie nie powinniście nam życzyć dobrze - śmieje się Nikos.
Arthur Papapetros z Sydney w Australii był już z żoną w Warszawie i Krakowie. We wtorek przyjechali na mecz Greków z Czechami. Arthur wyjechał do Australii 42 lata temu, ale w duszy i sercu czuje się ciągle Grekiem. Był restauratorem w Sydney, teraz wynajmuje nieruchomości, stać go więc od kilku lat na podróże za grecką reprezentacją. - Polaków znamy dobrze, bo mamy sporo polskich przyjaciół w Sydney. To bardzo otwarci ludzie, gotowi zawsze pomóc, więc to, że tutaj spotykamy się z dużą sympatią, wcale nas nie dziwi - śmieje się Arthur. To, że na ulicy Warszawy polski kibic zaproponował wymianę szalików reprezentacji, nie zaskoczyło go wcale. W Polsce mieli tylko jedno złe doświadczenie. Taksówkarz naciągnął ich na kurs z lotniska do hotelu, za który musieli zapłacić dwa razy więcej niż powinni. - Takie rzeczy zdarzają się na mistrzostwach piłkarskich, w Austrii było tak samo - wzrusza ramionami Arthur. Najbardziej zaskoczyło go, że Polska nie różni się tak bardzo od innych państw Europy Zachodniej. - Sądziłem, że wasza gospodarka jest w dużo gorszym stanie, w końcu w Grecji pracuje sporo polskich imigrantów. Jest zupełnie normalnie, miejscami Polska wygląda nawet lepiej niż Grecja. Jest przede wszystkim bardzo czysto.
- Na wyjazd do Polski pieniądze zbierałem dwa lata. Przyjechałem ze znajomymi. Dla nas Euro to będą jedyne w tym roku wakacje - mówi Laureano Martin z Huelvy w Andaluzji.
Choć reprezentacja Hiszpanii we Wrocławiu nie gra, Laureano i jego dwaj koledzy, policjant i dziennikarz, podróż po Polsce zaczęli od stolicy Dolnego Śląska. - Bezpośredni lot do Gdańska był droższy. Nocujemy w hostelu blisko centrum, płacimy po 46 euro - wylicza.
Po Polsce zamierzają jeździć wynajętym samochodem. - Chcemy zobaczyć wasz kraj. Nie wiem o nim praktycznie nic. Słyszałem tylko, że w ostatnich latach dużo się u was zmienia, wybudowano nowe stadiony, drogi i hotele. Chyba też dlatego w naszej prasie straszyli, że będzie tu bardzo drogo i że wszyscy na czas Euro znacznie podwyższyli ceny za noclegi. Na miejscu okazało się, że nie ma wcale takiej tragedii. Pieniędzy wystarczy nam na tyle, aby zostać w Polsce dłużej. Oczywiście nie mam wątpliwości, że Hiszpania po raz kolejny zdobędzie mistrzostwo - śmieje się Laureano.
Mówi, że jest szczęściarzem, bo dwa lata temu znalazł pracę w hotelu. - U nas jest o to bardzo trudno. Kto nie ma pracy, o mistrzostwach może zapomnieć. Takich kolegów niestety mam wielu.
Aleksiej z Moskwy na co dzień pracuje przy budowie elektrowni atomowej na Syberii. Do Wrocławia przyjechał wraz z żoną Nataszą, pracownicą amerykańskiej ambasady w Moskwie.
- Do Warszawy dotarliśmy pociągiem, a tam wypożyczyliśmy samochód, którym przyjechaliśmy do Wrocławia. Drogi, podobnie jak my, macie fatalne. 340 kilometrów jechaliśmy sześć godzin, bo długi fragment trasy jest w remoncie. Będziemy w Polsce na wszystkich trzech grupowych meczach Rosji. Wierzę, że dotrzemy co najmniej do półfinału, wtedy zostaniemy dłużej - mówi Aleksiej. - Straszyli nas, że lepiej do Polski się nie wybierać. Wiadomo, mamy trudną historię, a do tego jeszcze ta sprawa waszego samolotu, który rozbił się w Rosji. Ale jak dotąd nie odczuliśmy w Polsce żadnej wrogości. Wszyscy są dla nas bardzo mili i pomocni. Nie ma czego się bać.
Mówi, że w Polsce jest drożej, niż się spodziewał. Chciał wynająć pokój w hotelu, ale zrezygnował. - Ceny są zaporowe. Zdecydowaliśmy się na apartament blisko centrum. Warunki są nie najgorsze.
Aleksiej z Nataszą z Wrocławia wybierali się do Gdańska, tam chcieli zatrzymać się na dłużej, potem jadą do Warszawy.
David Mraz z Pilzna mówi, co Czesi myślą o Polakach: Macie fatalną kuchnię, pijecie coś, co tylko przypomina piwo, jesteście fanatycznymi katolikami, nie lubicie obcych. - Ale to wszystko nieprawda - kwituje.
- Ta zła opinia, którą u nas macie, jest zupełnie niezasłużona. Sam przekonałem się o tym już dawno, w końca żonę mam Polkę - mówi David. - Moi koledzy, którzy ze mną przyjechali z Pilzna, są w Polsce po raz pierwszy. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem Wrocławia, nie spodziewaliśmy się, że to takie ładne miasto, w dodatku blisko naszej granicy.
We Wrocławiu zostaną do 16 czerwca, gdy reprezentacja Czech zagra ostatni grupowy mecz. - Nie jestem wielkim optymistą, uważam, że jak wyjdziemy z grupy, to będzie sukces. W meczu Polski z Grecją kibicowałem waszym piłkarzom. Rosjan w ogóle za bardzo nie lubimy. Za inwazję z 1968 roku. Co prawda Polacy też tam byli, ale zmusili was do tego Rosjanie.
David i jego znajomi przyjechali do Wrocławia samochodami. Nocują na kempingu w czeskiej strefie kibica przy ul. Rakietowej.
- Wrocław jest piękny, ale tęsknię za domem - mówi Ricardo Ribeiro. Pochodzi z Porto, ale mieszka i pracuje we Wrocławiu. W sobotni wieczór razem z przyjacielem z Portugalii dopingował swoją drużynę w strefie kibica. Ricardo jest inżynierem mechanikiem. Mieszka we Wrocławiu, dlatego zdecydował się tu zostać na czas Euro. Wyjedzie tylko na jeden mecz - będzie kibicował we Lwowie reprezentacji, kiedy piłkarze Portugalii zmierzą się z Duńczykami.
We Wrocławiu odwiedził go przyjaciel z Portugalii Fernardo Marinho. Przyjechał do Polski na mecz otwarcia i zostanie tu przez kilka dni. Podczas meczu mieli ze sobą odpowiednie akcesoria: szaliki i flagi Portugalii. - Szkoda, że największy telebim jest ustawiony akurat w tej części Rynku - mówi Ricardo. - Gdyby był po przeciwnej stronie, moglibyśmy oglądać mecz z okien mojego mieszkania, które znajduje się w kamienicy tuż za ekranem.
Ricardo uważa też, że strefa nie powinna być ogrodzona: - To tworzy niepotrzebny podział, zamyka ludzi w klatce. Rozumiem jednak, że wymaga tego organizacja tak dużej imprezy. Ogrodzenie strefy pomaga kontrolować większą grupę ludzi.
Goście z Portugalii źle oceniają system pre-paid. Ich zdaniem, to niepotrzebne utrudnienie. Łatwiej byłoby płacić normalnymi kartami, których nie trzeba dodatkowo doładowywać.
- Wielu moich rodaków jest sceptycznych - mówi Ricardo. - Ja jednak wierzę w naszą drużynę. Mam nadzieję, że wygramy mistrzostwa. Cztery lata temu dotarliśmy do ćwierćfinałów, myślę, że teraz może być już tylko lepiej.
Na pytanie, jak ocenia organizację mistrzostw Europy we Wrocławiu, Volker Huwe odpowiada z entuzjazmem (i po polsku): bardzo dobrze! - Przyjechałem tu z żoną, która pochodzi z Wrocławia - tłumaczy. - W piątek kibicowaliśmy Polsce. Szkoda, że nie wygraliście z Grecją.
Para mieszka w południowych Niemczech, w Spirze. Do Wrocławia przyjechali na dwa tygodnie, bo tylko tyle urlopu dostał Volker. Pracuje w zakładzie ubezpieczeniowym, a jego żona zajmuje się renowacją budynków. Poznali się, kiedy wrocławianka wyjechała podczas studiów na wakacje do Niemiec.
- Oboje kibicujemy reprezentacji Niemiec - mówi Volker. - Można powiedzieć, że mam dwa serca: jedno bije dla mojego kraju, a drugie dla waszego.
Chociaż Volker ma na ramionach zawieszoną jak pelerynę flagę Niemiec, to pod spodem nosi koszulkę z napisem 'Polska'. Gdyby Polacy spotkali się na boisku z drużyną z Niemiec, para zgodnie twierdzi, że każde z nich kibicowałoby swojej reprezentacji.
Do Wrocławia przyjechali samochodem. Zdaniem Volkera drogi wcale nie są w takim kiepskim stanie, jak uważa większość Polaków. Podróż ze Spiry do Wrocławia przebiegła im bez przeszkód, na czas mistrzostw zatrzymali się u rodziny. - Wrocław naprawdę nie odbiega od zachodnich standardów - mówi Volker. - Nie macie się czego wstydzić: organizacja mistrzostw jest sprawna, a miasto ładne i zadbane.
Chociaż w sobotni wieczór na wrocławskim Rynku większość kibiców miała na sobie pomarańczowe koszulki, to niewielu z nich przyjechało z Holandii. - Większość Holendrów kibicuje z Krakowa, niektórzy pojechali za naszymi piłkarzami na Ukrainę - tłumaczy Gerben Brug z Amsterdamu.
- Spotkałem tu niewielu rodaków, ale bardzo cieszy mnie doping pozostałych kibiców - mówi. Gerben jest policjantem w wydziale kryminalnym. Do Wrocławia przyjechał razem z przyjaciółmi - lekarzem i pracownikiem ministerstwa gospodarki. Zatrzymali się w jednym z hosteli blisko centrum. Dlaczego wybrali akurat nasze miasto? - Jechaliśmy samochodem aż z Amsterdamu - mówi. - Wrocław był najbliżej, dlatego zdecydowaliśmy się tu zostać. Macie piękne miasto, nie spodziewałem się, że będzie tu tak ładnie i czysto.
Podróż zabrała im około 13 godzin, ale nie narzekają na drogi - najgorzej oceniają ostatni odcinek trasy, z Berlina do Wrocławia. Goście z Holandii zatrzymają się u nas cztery tygodnie, aż do zakończenia mistrzostw. Podczas sobotniego meczu byli najbardziej pomarańczowymi kibicami, którzy pojawili się na Rynku - ubrali się w specjalne, jednoczęściowe kombinezony. Kostiumy zakrywały ich ciało od stóp do głów. - Nie jest w nich aż tak gorąco, jak mogłoby się wydawać - przekonuje Gerben. - Kibicowanie reprezentacji wymaga poświęceń! Oczywiście, mamy nadzieję, że wygra Holandia. Jeśli nam się nie uda, stawiamy na Niemców.
- Byliśmy już we Wrocławiu rok temu, podczas wakacji - mówi Greg Dinsley z Dublina, który przyjechał do Polski ze swoją żoną, Nadią Loscher. Mistrzostwa Europy to ich miesiąc miodowy.
Greg i Nadia to niejedyni Irlandczycy we Wrocławiu. Ubranych na zielono kibiców można spotkać wieczorem w pubach na placu Solnym. Świetnie się bawią, śpiewają tradycyjne 'Rocky Road to Dublin' i chętnie pozują do zdjęć.
- Irlandczycy, którzy kibicują z Wrocławia, to w większości osoby, które tu mieszkają - tłumaczy Greg. Na mistrzostwa przyleciał razem ze swoją żoną tuż po ślubie. Czy oglądanie meczu przy piwie może być romantyczne? Greg i Nadia są przekonani, że tak - oboje kochają piłkę nożną, a Wrocław to według nich idealne miejsce na wakacje.
- Byliśmy tu w zeszłym roku i bardzo nam się podobało, dlatego chętnie wróciliśmy. Przed pierwszym wylotem do Polski znajomy pytali, dlaczego wybieramy kraj na końcu świata. Odpowiadaliśmy: a dlaczego nie? Wrocław jest piękny, to przyjemność spędzać tu czas. Uwielbiam wasze pierogi! Wczoraj zjadłem ich tyle, że rozbolał mnie brzuch.
Chociaż ich drużyna jeszcze nie grała, to od piątkowego wieczoru chodzą tylko w zielonych koszulkach z flagą Irlandii. Para przyleciała do Polski samolotem, tak jak większość kibiców z Wysp. To najtańszy i najszybszy sposób, a połączenia do Wrocławia są jednymi z najwygodniejszych. Greg i Nadia zatrzymali się w mieszkaniu znajomych, niedaleko Rynku. Z okna mają widok na Sky Tower, który bardzo im się podoba.
Zwiedzili już Warszawę, Gdańsk i Kraków. - Nie wynajmowaliśmy samochodu, bo podróż pociągiem jest tańsza i wygodniejsza - mówi Greg.
Wszystkie komentarze