Józef Zarówny mieszka przy ul. Kolejowej w Świętoszowie, jedynej polskiej części miasta, która istniała przed 1992 roku. Nieopodal jego domu stoi nieczynna już stacja kolejowa, biegną też zarośnięte dzisiaj tory, którymi jeszcze 20 lat temu przejeżdżało kilka pociągów dziennie.
Pan Józef nie odróżnia Pstrąża od Świętoszowa:
- Wiem, że była Kwisa, za Kwisą Ruscy i tyle ? mówi.
- Śmiałam się, że byłam za granicą, bo przez rzekę przechodziłam do Ruskich ? mówi jego sąsiadka, Teresa Jackiewicz.
Mało kto w okolicy źle wspomina ?kacapów?.
Zarówny: - Tu ludzie żyli tylko z Ruskich, a jak ktoś chciał, to żył dobrze.
Jackiewicz: - Nigdy w życiu węgla nie kupowałam. Ruscy pociągami dostawali transporty, wyładowywali i przechowywali je tutaj ? pokazuje na teren przed swoim domem. - Jak oficerowie odjechali na obiad, to ja sobie wychodziłam, brałam węglarkę i zbierałam tyle, ile potrzebowałam. Przecież to jakby nasze było, bo z naszych kopalni przywiezione. Choć oni twierdzili, że z ich. Ale ja nie wierzyłam
Na kolei, przy transporcie pracowała mieszkająca dwa domy dalej Helena Bączek.
- Przyjechałam tu z Krakowa, bo usłyszałam, że w Świętoszowie brak dyżurnych ruchu. Zrobiłam sześciomiesięczny kurs i od razu dostałam pracę i mieszkanie. Tu nie było komu normalnie pracować, bo wszyscy byli zajęci handlem z Ruskimi.
Sama przyznaje, że też dorabiała na boku: - Przyjeżdżał tu od czasu do czasu taki człowiek i prosił mnie, żebym jak mogła to trochę rubli dla niego skupiła. No to się postarałam, zawsze parę dodatkowych groszy wpadło.

Wszystkie komentarze