Żenada zintegrowana
Palącą kwestią do załatwienia jak najszybciej są bilety aglomeracyjne, zwane zintegrowanymi, chociaż nie są one z niczym zintegrowane. Sieć ich sprzedaży tak naprawdę nie istnieje. Nadal jest tak, że człowiek co miesiąc musi się nachodzić, żeby kupić naklejkę na urbancard uprawniającą do jazdy pociągami po mieście.
To skandal, że na plastikową kartę elektronicznego biletu miejskiego trzeba naklejać papierowy znaczek, co miesiąc nowy, z datą ważności odręcznie wpisywaną przez pracownicę punktu sprzedaży. Bo ani Przewozy Regionalne, ani Koleje Dolnośląskie nie mają czytników do urbancard. Ciągle niemożliwe jest więc to, co powinno być normą - że dopłatę kolejową opłacamy i kodujemy samodzielnie w każdym wrocławskim biletomacie.
Do tego okazało się, że dodatkowe problemy mają użytkownicy biletów okresowych zakodowanych nie w szary plastik z napisem Urbancard, ale w kartę płatniczą Citibanku czy BZ WBK czy legitymację studencką. Konduktorzy w pociągach karzą ich mandatami, jakby nie mieli biletów. A kolej dobrodusznie tłumaczy, że przecież można złożyć reklamację. Nie takiego rozwiązania problemu oczekujemy od miasta, odpowiedzialnego za transport zbiorowy, ani od Mennicy Polskiej, która zarabia na dystrybucji biletów. Bo że od kolei niewiele możemy wymagać, to niestety wiemy.
Wszystkie komentarze