Fot. Magda Nogaj
Jak w akademiku
- Mogłabym to mieszkanie sprzedać lub zamienić na inne, ale żal mi, bo wszyscy się tu znamy - mówi Gardecka. - Był taki sylwester przed laty, gdy muzycy z filharmonii wzięli instrumenty, chodzili od mieszkania do mieszkania i grali. Pamiętam, bo syn strasznie kobzy się bał. Przez to, że wszystkich znam, czuje się tu jak w akademiku. W trzonolinowcu nie ma anonimowości. Na moim piętrze mieszka koszykarz - taki duży, do tego syn śpiewaczki, a obok student.
Wejście do budynku, fot. Magda Nogaj
Mieszkańcy poznawali się zwykle już przy wprowadzaniu do budynku, bo gdy wnosili meble, wiedział o tym cały blok. Kanapy, szafy, pianina wwożone małą windą lub przepychane wąską klatką - zawsze był z tym cały cyrk. Wielu przychodziło się pośmiać.
Fot. Magda Nogaj
Konstruktorzy trzonolinowca nie przewidzieli też, w jaki sposób lokatorzy mają się ewakuować w razie pożaru.
- Pode mną mieszkał dyrektor administracyjny opery. Kiedyś podczas jakiegoś przyjęcia ktoś podpalił mu niedopałkiem kanapę - wspomina Gardecka. - Wychodzę na klatkę schodową, a tam kanapa jak płonąca żyrafa. Naprawdę stanął mi przed oczami obraz Salvadora Dalego. Pobiegłam wtedy do strażaka, który obok mieszkał i on zadzwonił po kolegów. Od tego momentu wiem, że tylko to nas może uratować, że strażacy są u nas w trzy minuty, bo tyle trwa dojazd z remizy na Wierzbowej. Z budynku nie ma drugiego wyjścia.
Wszystkie komentarze
A to regularny obowiązkowy przegląd budowlany nic nie wykrywał? Nagle się wzięło i zepsuło?
Łata pod sąd
Budynek.unikalny. Zamiast o niego dbac, zapuszczono jak starą szopę. Teraz ktos chce cwaniacko przejac dzialke. Ten budynek TRZEBA uratowac i odnowic