Rozpoczynamy wyprawę od skrzyżowania Królewieckiej, Maślickiej i Brodzkiej. Tą ostatnią ulicą, dawną Herrnprotscherstrasse, docieramy do ulicy Lubelskiej. Pierwszy przystanek i od razu spore zaskoczenie, szczególnie dla będących tu po raz pierwszy. Przy sporym wysiłku wśród architektonicznego szaleństwa prywatnych willi możemy odnaleźć kolonię niewielkich drewnianych domków.
Dawne Herrnprotscher Siedlung powstało w roku 1936. Zaprojektowane rok wcześniej przez Heinricha Knippinga, było wzorcowym osiedlem doby narodowego socjalizmu. Pomiędzy ulicami Lubelską (dawną Saarbrückenerstrasse) a Chełmską (Moselerstrasse) i Zamojską (Euenerstrasse). Pierwotnie zakładano budowę 150 domków, każdy o powierzchni 60 m kw. Do tego niewielki ogródek. Skromnie. Idea założenia korespondowała z manifestacyjnym odcięciem się od tradycji Republiki Weimarskiej. Na przekór znienawidzonym płaskim dachom renesans przeżyły dachy strzelające ostro w niebo. Osiedle przyszłym mieszkańcom zapewnić miało minimum wygód.
Zakładano, że w centralnym punkcie powstanie szkoła ludowa. W 1936 roku stanęła na granicy osiedla, głównie za sprawą zatrzymania dalszej inwestycji, jednak całe szczęście stoi do dziś. Autorem projektu miejscowej Volksschulle został Alfred Zinkler, urodzony w 1894 r. w Chemnitz. Uwagę do dzisiaj przykuwa bardzo czytelny układ obecnego Gimnazjum nr 22. Oszczędny w formie jednopiętrowy budynek z poddaszem. W dwóch rzędach 43 okna, w każdym oknie 12 szklanych kwadracików. Porządek zachowany.
Nad wejściem głównym wieżyczka. Przed 1945 r. były w niej zegary zarówno od dziedzińca, jak i od strony szkolnego boiska. Niestety, po zegarach pozostała tylko żeliwna konstrukcja. Detal umieszczony na szczycie wieży to ażurowana chorągiewka z datą 1936 i scenką rodzajową: dwójka dzieci śpieszy się do szkoły, pierwszy spóźnialski w ostatniej chwili jeszcze coś sprawdza w książce, drugie dziecko trąbi mu nad uchem typową sygnałówką, do tego fikuśny kapelusz z piórkiem i plecak niedbale ciągnięty ponad butami.
Siedem lat po wojnie tuż po opuszczeniu szkoły przez żołnierzy radzieckich w szkolnych ławach znów zasiadły dzieci, zarówno polskie, jak i niemieckie, od dawnych breslauerów, którzy na osiedlu mieszkali do lat 60. Wraz z dziećmi przybyli nauczyciele, m.in. pierwszy dyrektor nowo powstałej SP nr 3 prof. Musiałowski. Zamieszkał w służbówce i uczył w szkole przez osiem lat. W 1961 r. do szkoły na Lubelską przyjechał Bogdan Zajden z żoną Zofią. On matematyk, ona polonistka. Pani Zofia, tegoroczna jubilatka, pomimo 90. rocznicy urodzin nic nie straciła z ciepła, jakim przez 55 lat otaczała swoich uczniów. Wciąż mieszka w mieszkaniu w szkole. Żegnamy się z nią i opuszczamy dawne osiedle prackie.
Zbliżamy się do serca Pracz Odrzańskich, trzymając się ul. Brodzkiej, nieco za skrzyżowaniem z ul. Pracką bez trudu odnajdziemy ulicę Karczemną. Prowadzi do osiedla Nowa Karczma (Sandberg), wzmiankowanego już w 1542 r. Ostatnia posesja po lewej stronie będąca dzisiaj stertą czerwonych cegieł otoczonych zdewastowanym płotem była niegdyś gościńcem jak się patrzy. Etablissement Pandurenschanze - najbardziej popularne miejsce na trasie podmiejskich wypadów w północno-zachodnie rejony dzisiejszego Wrocławia.
Żeby przekonać się, co straciliśmy przez powojenną dewastację szabrowników, trzeba uruchomić wyobraźnię. Kursujące od 1850 r. parowce z wesołą muzyką właśnie cumują nieopodal, goście siedzący przy knajpianych stolikach pod kasztanowcami, domowe posiłki i świeże piwo, gwar jak w ulu. Lokalizacja karczmy ma dużo starszą historię. Dzięki wykopaliskom archeologicznym prowadzonym pod koniec XIX w. udało się bardzo dokładnie określić znajdujące się tu późnośredniowieczne grodzisko.
TOMASZ PIETRZYK
Wracamy w kierunku ul. Brodzkiej i od razu wiraż w Pracką. Po lewej stronie mijamy niewielki parafialny cmentarzyk. Jest to dawny cmentarz evagelischen Kirchengemeinde Herrnprotsch. Założony w 1838 r. na gruncie należącym wcześniej do franciszkanów posiada dwie pamiątki po dawnych mieszkańcach. Pierwszą jest neoklasycystyczny nagrobek rodziny Henze, wykonany z piaskowca przez mistrza kamieniarskiego Bauschkego z ulicy Grabiszyńskiej 59. Drugi to grób Alfreda Schwedle z 1920 r. W Praczach były trzy cmentarze. Nie zachowała się, założona w 1901 r., nekropolia ośrodka gruźliczego. Została zlikwidowana w 1961 r. Teren dawnego cmentarza zajmuje obecnie park pomiędzy ulicami Brodzką, Piwowarską i Pracką. Gruźlicy zostali zakwaterowani w unikatowym w skali całych Niemiec Tuberkulosen Siedlung In Hernprotsch przy ulicy Piwowarskiej.
I właśnie dawne osiedle chorych na gruźlicę jest naszym kolejnym przystankiem. Jest jednocześnie podróżą do małego holenderskiego miasteczka. Zrealizowane w latach 1928-29 według projektu Petera Blaschkiego i Maksa Schirmera, być może za sprawą zamiłowania Schirmera do łączenia modernizmu z sielankowym stylem architektury ogrodowej, osiedle z Pracz przypomina klimatem najbardziej właśnie małe miasteczko. W sumie 32 segmenty szeregowe o powierzchni 80 m kw., po osiem w każdym budynku, do tego dwa domy dla samotnych chorych. Wszystkie pokryte czerwoną dachówką. Plan był taki, aby parter szeregówki zajmowała rodzina chorego, który odizolowany przebywał na piętrze.
Osiedle koniecznie trzeba odwiedzić, choćby ze względu na unikatowość zastosowanych tam rozwiązań. Po pierwsze nietypowy układ północ-południe, wszystko po to, żeby zapewnić chorym maksymalne nasłonecznienie. Do tego malownicze rozwiązanie strony północnej i wejścia do klatek schodowych z niewielkimi daszkami nad drzwiami. Domy dla samotnie mieszkających usytuowane w orientacji wschód-zachód od strony południowej posiadały wspólne oszklone werandy, dzięki którym chorzy mogli łapać promienie słońca także podczas długich zimowych miesięcy.
Opuszczamy osiedle, jednak nie żegnamy się z gruźlikami, wrócimy do nich za chwilę. Tymczasem podążając wzdłuż ulicy Brodzkiej, zatrzymujemy się przy dawnym Pätzold Gasthaus na rogu z ul. Piekarską. Do 1945 r. w piętrowym budynku rozbrzmiewała muzyka i lało się piwo. Po drugiej stronie ulicy zatrzymamy się na dłużej. Przed nami kościół parafialny św. Anny z 1550 r. Być może gdyby nie on, nie byłoby dzisiaj kościołów Pokoju w Jaworze i Świdnicy. Oba powstały później i bazowały na rozwiązaniach po raz pierwszy zastosowanych właśnie w Praczach Odrzańskich.
Wypracowanie idealnej koncepcji 'przestrzeni dookolnej' w świątyni było wówczas dla protestantów bardzo ważne. Prostokątny kościół, pierwotnie na planie krzyża, wybudowany został w konstrukcji szkieletowej z wypełnieniem ceglanym. Jego historia to również opowieść o parafii. Założona w 1383 r. za sprawą ówczesnego właściciela Pracz Ulricha von Pak, miała w sumie dwa kościoły. Pierwszy pod wezwaniem św. Marcina istniał do roku 1550, kiedy to dokładnie w tym samym miejscu za sprawą innego fundatora, Hansa Cullmanna, wzniesiono nowy. W międzyczasie, w 1523 r., parafia z katolickiej została protestancką, przeszła pod zarząd wrocławskiej rady miejskiej. Aż przyszedł ponury dla Śląska okres 30 lat. Wojna trzydziestoletnia otarła się również o Pracze Odrzańskie. Kościół został spalony i dopiero za sprawą kwesty i hojności wrocławskich cechów udało się go odbudować w 1648 r. Niezbyt długo ewangelicy cieszyli się swoją świątynią, po sześciu latach, w 1654 r., ponownie został przekazany katolikom, którzy utrzymali go przez kolejne 54 lata. Aby raz jeszcze i jak dotąd po raz ostatni mógł wrócić do luteranów, potrzebna była decyzja cesarskiej komisji redukcyjnej z 1707 r.
Po 1945 r. parafia katolicka nie wróciła do historycznego patrona św. Marcina, zastąpiła go św. Anną. Najprawdopodobniej przywieźli ją przesiedleńcy, którzy jak jeden mąż pochodzili z jednej miejscowości, znajdującej się obecnie na Ukrainie. Przywieźli także drogę krzyżową ze swojego kościoła, która do dzisiaj wisi w prackiej świątyni. Obraz Ostatniej Wieczerzy z ołtarza głównego zastąpił wizerunek patronki parafii, zaś portrety fundatorów Hansa i Gertrud Cullmannów przeniesiono do muzeum. Na terenie probostwa znajdował się trzeci cmentarz w Praczach Odrzańskich. Powstała w 1383. r katolicka nekropolia St. Martin Kirchhof istniała aż do przeniesienia na teren obecnego cmentarza parafialnego w 1838 r. Wędrując po zapomnianych wrocławskich osiedlach, nieraz natknęliśmy się na duże majątki zamieszkane z reguły przez właścicieli osad lub najzamożniejszych gospodarzy. Nie inaczej jest w Praczach Odrzańskich.
Zabudowania dawnego Domnimus Herrnprotsch sąsiadują z plebanią św. Anny. Warto poświęcić im nieco czasu. Siedem budynków tworzących układ zbliżony do kwadratu z centralnie położonym schlossem. Pochodzący z 1893 r. posiada ciekawe detale, m.in. sgraffito z kołyszącymi się łanami zboża i narzędziami rolniczymi. W całości utrzymane w stylu oszczędnej secesji.
TOMASZ PIETRZYK
Jedziemy dalej, mijając niewielką gliniankę, na horyzoncie rysuje się już dominujący nad okolicą dawny Armen Und Siechenhaus. Pochodzący z 1902 r. były zakład dla ubogich i nieuleczalnie chorych odwiedzimy za chwilę. Tymczasem rzut oka na mijaną figurę Matki Bożej przypominającą nawiedzenie Obrazu Jasnogórskiego 13/14 października 1994 r. Dla wytrawnych obserwatorów pomnik stojący na przejściu ulic Brodzkiej w Stabłowicką będzie także świadectwem przedwojennej historii Pracz Odrzańskich. Figura maryjna została ustawiona na postumencie dawnego pomnika poległych bohaterów pierwszowojennych. Do dzisiaj bez trudu dostrzec można sygnaturę potwierdzającą pierwotne wykorzystanie go jako Kriegerdenkmal.
Kolejny przystanek 'Wrocławskie Centrum Badań EIT+' i jego bardzo ciekawa historia. Powstało tuż obok istniejącego od 1876 r. zakładu wychowawczego dla chłopców Fundacji Willerta - dzisiejszej SP 22. Realizację projektu według wytycznych wrocławskich projektantów, Karla Klima i Richarda Plüddemanna, utrzymanego w stylu monumentalnego neogotyku, rozpoczęto w 1900 r. Budowę ukończono po dwóch latach; zawarła się w nim wizja deklarowana przez głównego lekarza zakładu: 'Próbujemy wychować mieszkańców dla pracy i zachęcać przez ofiarowywanie żywności, napojów i wynagrodzeń'.
Zamknięcie głównego placu od strony północnej nastąpiło dopiero po 10 latach. Wówczas za sprawą Georga Müllera i Maksa Berga, autora projektu Hali Stulecia, w Praczach Odrzańskich pojawił się szpital dla kobiet chorych na epilepsję, niestety dzisiaj wiszą na nim tablice ostrzegające przed zbliżaniem się na odległość sześciu metrów, a w powybijanych oknach hula wiatr. Rok później za sprawą spółki Zamak & Walter z Berlina powstał pawilon dla mężczyzn chorych na epilepsję.
Dzisiaj wspaniale odnowione na potrzeby EIT+. Do kompleksu budynków należało także dawne osiedle domów mieszkalnych dla pracowników. Budynki wraz z obecną szkołą podstawową leżą tuż za torami kolejowymi. W latach 20., tuż po I wojnie światowej, ze względu na falę zachorowań na gruźlicę zdecydowano się zmienić przeznaczenie obiektów w Praczach Odrzańskich. I tak gruźlicy do lat 40. pozostali u ujścia Odry i Bystrzycy. Lata II wojny światowej i potrzeba opieki nad rannymi żołnierzami zdecydowała o kolejnej zmianie funkcji kompleksu. Odtąd znajdował się tu szpital wojskowy.
Na terenie dzisiejszego EIT+ szczególną uwagę zwraca budynek zarządu z wieżą zegarową, która oprócz funkcji administracyjnej była także wieżą ciśnień. Same zegary, niezwykle ciekawe i solidne, mają w rzadki sposób zapisaną cyfrę cztery. Podobnie jak na wieży zegarowej wrocławskiego ratusza, nie wygląda ona jak rzymska IV. Jest w pewnym sensie rozwinięciem trójki z dołożoną jedynką (IIII). Jeden z najbardziej interesujących i najbardziej zaniedbanych budynków, czyli dawny szpital dla kobiet, dał początek konsekwentnie realizowanemu w mieście ceglanemu modernizmowi. Na jednym z jego portyków bez trudu odnaleźć można inskrypcje z dawnego browaru Pod Złotym Szczupakiem z ul. Ruskiej 65. Warto zadrzeć głowę wysoko, rzeźby umieszczone na elewacji przedstawiają elementy wrocławskiego herbu przeplatane scenkami rodzajowymi. Niedźwiadki i psy opiekujące się swoimi małymi, starzec palący fajkę oraz kormorany od zawsze symbolizujące opiekę za cenę własnego życia.
TOMASZ PIETRZYK
Elementy ornitologiczne odnaleźć można także na budynku projektu Zamaka i Waltera, oprócz ciekawych płaskorzeźb również tu umieszczono portyk pochodzący z 1718 r. Dzisiejszy kompleks EIT+ poza architektonicznymi perełkami posiada także miejsca niezwykle efektowne, jak choćby gołębnik znajdujący się tuż obok dawnego domu ogrodnika czy dawną wozownię z głową konia uśmiechającego się do nas cynicznie. Tuż za torami linii kolejowej kończymy naszą wycieczkę. Dalsza część ulicy Stabłowickiej zaprasza na kolejną wyprawę, tym razem do wrocławskich Stabłowic. Jeszcze rzut oka na pochodzącą z 1876 roku stację kolejową i do zobaczenia.
Wszystkie komentarze