Ania jechała jako pasażerka i została najciężej ranna. W szpitalu długo nie było wiadomo, co z nią będzie.
- Walczyła o życie na sali operacyjnej. Miała krwotok wewnętrzny. Lekarze stwierdzili uraz wielonarządowy. Okazało się, że piąty i szósty krąg są złamane, doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego - wylicza Wioleta, najmłodsza z sióstr.
Przez pierwszy miesiąc po wypadku Ania była w śpiączce. Oddychała przez rurkę tracheostomijną, odżywiana była dojelitowo i była cewnikowana.
- Ania ma trójkę dzieci, dorosłego syna, ale także dwie niepełnoletnie córki (9 i 16 lat). Wszyscy zaciskaliśmy zęby z nerwów. Zastanawialiśmy się, czy nasza siostra, a mama swoich dzieci, wybudzi się, czy będzie można z nią jeszcze kiedyś normalnie porozmawiać? - mówi Wioleta.
Gdy Ania się w końcu obudziła, nie pamiętała nic z wypadku ani tego, gdzie się znajduje. - Jest dobrze - pomyślała Wioleta. - Anka widzi nas, reaguje, wie, co się z nią dzieje. Potem jednak nastąpiła refleksja - co dalej? Dalej - okazało się, że ciężka droga przed nami. Przed nami - bo zawsze jako siostry i rodzina wspieramy się i pomagamy. Każda z nas swoje w życiu przeszła, ale dzięki siostrom pokonała zakręty życiowe, może nie zawsze gładko, ale skutecznie.
Siostry wierzyły, że tak będzie i tym razem.
Po prawie dwóch miesiącach w szpitalu Ania została skierowana do prywatnej kliniki rehabilitacyjnej. Wypadek zdarzył się we wrześniu 2020 r. Mieszkanka Bielawy na Dolnym Śląsku wróciła do domu dopiero w lipcu następnego roku.
- Ta klinika mimo wysokiej ceny za turnus rehabilitacyjny to był strzał w dziesiątkę! Lekarz prowadzący, jak zobaczył efekty, był w szoku. Ania już siada i zaczyna stać - cieszy się jej siostra. - Nie przyszło to łatwo, ale wyraźnie widać, że rehabilitacja daje bardzo dobre efekty.
Problem w tym, że rodziny nie stać na drogą terapię. Na portalu Zrzutka.pl bliscy próbują zebrać pieniądze na rehabilitację, leczenie, leki, środki pielęgnacyjne i wszystko to, co jest potrzebne do tego, żeby Ania - dosłownie i w przenośni - stanęła pewnie na nogach i wróciła do życia.
- Obecnie nasza mama zajmuje się Anią 24 godziny na dobę. Wszyscy robimy, co możemy, ale bez wsparcia z zewnątrz nie poradzimy sobie - tłumaczy Wioleta. - Każdy turnus w prywatnej klinice to pieniądze, o jakich nam się do tej pory nie śniło - kilkanaście tysięcy złotych. A takich turnusów, a potem fizjoterapii i rehabilitacji domowej, musi być więcej.
Na szczęście podczas wypadku kotka nie ucierpiała.
- Dziewczyny miały wypadek, jak wracały i wiozły małego wówczas kociaka w specjalnym transporterze - mówi siostra Ani. - Kotka przeżyła zdarzenie. Złapał ją kierowca, który się zatrzymał, widząc wypadek - wziął ją ze sobą. Wpisał swój numer do telefonu siostry, która wówczas była w szoku. Kotka została odebrana po czasie. Tola wprawdzie nie wygląda na persa, ale wyrosła i mieszka - póki co - u naszej mamy.
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze