Gdy Wielki Głód pochłonął w Europie kilka milionów ofiar, uciekający do Wrocławia nędzarze marli pod murami miasta. Rada Miejska ufundowała kaplicę cmentarną i szpital Bożego Ciała, a później ściągnęła joannitów.
"Mają kościół nie bardzo wielki, ale srodze wesoły i ołtarze piękne mający" - zanotował w 1730 r. Janusz Aleksander ks. Sanguszko.
Wprawdzie bez wieży, tylko z małą sygnaturką na szczycie zachodnim, ale za to przy pryncypalnej Świdnickiej, z malowniczym kilkuschodkowym zejściem z poziomu ulicy.
Może był "srodze wesoły" za czasów Sanguszki, może teraz wabi wielbicieli zakonów rycerskich i tajemnic à la Dan Brown, ale jest pamiątką czasów, gdy sztuką było przeżyć.
W 1315 r. wiosna była bardzo zimna, śnieg zalegał na polach, a latem nie przestawało padać. Jan Długosz zanotował, że "z tej przyczyny wynikły głód powszechny wielu wieśniaków utrapił i niemałą liczbę ludzi swoją srogością wytępił". Cień śmierci zawisł nad całą Europą, w kościołach trwały modły o odwrócenie klęski, ale następne dwa lata były zimne i mokre, ziemia nie rodziła.
Wszystkie komentarze