Kiedy Eryk miał kilka miesięcy, a na jego nóżkach pojawiły się wybroczyny, okazało się, że to małopłytkowość. Miał mało płytek krwi, ale lekarze stwierdzili, że może to być od przeziębienia - czasem tak bywa. Z tygodnia na tydzień płytek ubywało, przetaczanie nie pomagało. Chłopiec dostał skierowanie do wrocławskiego Przylądka Nadziei.
Badania w Klinice Onkologii i Hematologii Dziecięcej nie wykazały nic niepokojącego. Doktorowi Grzegorzowi Dobaczewskiemu nie podobała się jedna komórka. Kontrola była więc potrzebna co miesiąc. Jednak już przy drugiej – w lutym zeszłego roku - dr Dobaczewski zaczął podejrzewać nowotwór. Komórki w szpiku były w normie, ale płytek krwi nadal nie przybywało.
W marcu zeszłego roku przeprowadzono trepanobiopsję, czyli pobrano fragment kości ze szpikiem. Badanie znowu nic nie wykazało. W kwietniu zaplanowano w Przylądku leczenie sterydami.
- Pomyślałam, że dzięki temu płytki się unormują – wspomina Paulina Walczak, mama chłopca.
Lekarzom ten przypadek nie dawał spokoju. Szpik Eryka został wysłany do różnych ośrodków w Polsce – m.in. do Krakowa i do Zabrza. Już po przyjęciu na oddział okazało się, że przed podaniem sterydów są jeszcze potrzebne dodatkowe badania. Rozmowa rano dotyczyła tych badań, a już po południu mama usłyszała: - Pani Walczak, niestety mamy do czynienia z ostrą białaczką szpikową.
- Wszyscy byli w szoku. I lekarze, i ja. Poczułam też jakby ulgę, bo po tylu miesiącach jeżdżenia po szpitalach w końcu dowiedzieliśmy się, co dziecku jest – opowiada pani Paulina. - Gdy jednak dotarło do mnie, co to za choroba, strasznie się rozpłakałam. Zapytałam, czy Eryk umrze. Lekarze odpowiedzieli, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by go uratować.
Gdy na początku chciało się jej płakać, wychodziła z sali: - Eryk bardzo lubi tańczyć, więc cały czas była muzyka i tańczyliśmy, by wszystko było w miarę normalnie. Wtedy czas leci szybciej.
Tłumaczy, że ta normalność jest bardzo potrzebna, choć w szpitalu o nią trudno: - Próbowałam więc zgromadzić wszystko, co pozwalało Erykowi poczuć się jak w domu.
Do Przylądka udało się przywieźć nawet malutką pralkę i wstawić ją do łazienki w sali Eryka. Gdy wchodziły panie sprzątające, a akurat trwało pranie, od razu mówiły, że to całkiem jak u kogoś w domu.
Przygotowania do walki z chorobą ruszyły natychmiast po diagnozie. Badania, konsultacja kardiologiczna i okulistyczna, założony Broviac - w maju przyszła kolej na pierwszą chemię. Była bardzo silna - podawana codziennie przez około tydzień. Choć gorączka, wymioty, biegunka i plamy na buzi, które się pojawiły po chemioterapii, bardzo wycieńczyły chłopca, błyskawicznie się zregenerował.
Nie tracił też dobrego nastroju i towarzyskiego nastawienia. Gdy wypadały mu włosy, sam je sobie wyciągał, nieźle się przy tym bawiąc. Nie mógł się doczekać, kiedy pójdzie do przedszkola.
Wyniki szybko się poprawiły. W czerwcu podano kolejną chemię – już nieco lżejszą, w lipcu – znowu mocniejszą, w sierpniu ostatnią. Z każdą kolejną było lepiej. Wtedy zmarł dziadek pani Pauliny – w szpitalu z Erykiem został tata, mama pojechała na pogrzeb.
Już po pierwszej chemii okazało się, że będzie potrzebny jeszcze przeszczep szpiku, ale dawcą nie mogli być ani rodzice, ani Emil - starszy brat Eryka. Jeszcze latem znalazł się niespokrewniony polski dawca – genetyczny bliźniak Eryka.
Przeszczep szpiku miał miejsce 1 października 2020 roku. Po zabiegu pojawiły się lekkie skutki uboczne - odparzenia na buzi oraz w dolnej części pleców, wdało się zakażenie broviaca i cytomegalia. Uruchomiły się jednak granulocyty odpornościowe, a po pewnym czasie płytki krwi w końcu zaczęły prawidłowo pracować.
Od diagnozy do wyjścia Eryk spędził w Przylądku ponad pół roku. W domu jest od 5 listopada. Najpierw miał kontrole co tydzień, później co 2 tygodnie, ostatnio były 3 tygodnie przerwy, a na najbliższą wizytę ma wybrać się po Świętach Wielkanocnych. Czuje się dobrze i jest bardzo aktywny.
– Ani wygląd, ani zachowanie nie zdradza, że był tak ciężko chory – cieszy się mama. - Morfologia nie zawsze jest dobra, czasem niektóre parametry są za niskie, ale lekarze mówią, że jest stabilnie.
Eryk pod kontrolą lekarzy pozostanie zapewne przez całe życie. - Mam kolegę, który chorował na taką samą białaczkę. Kilkanaście lat po chorobie nadal jeździ do Przylądka – mówi pani Paulina.
Gdyby dziś zapytać personel Przylądka o małego Eryka, z pewnością wszyscy opowiadaliby o jego… elegancji. Eryk lubi, kiedy wszystko do siebie pasuje, ceni wyszukany styl, ma kolekcję różnych nakryć głowy i butów.
Skąd ta fascynacja modą?
- Nie wiem, jak to się stało. Czy ja go tym zaraziłam, czy sam od razu miał to po mnie. Zawsze lubiłam go stroić. Starszy syn mówił mi „mamo, już przestań, ubiorę, co jest”, a Eryk zwraca uwagę na wszystko – opowiada mama.
Nie miał włosów, więc mama pomyślała o kapeluszu. Tak się zaczęło. Eryk od razu polubił kapelusze i czapki, a także okulary.
Rano w Przylądku codziennie się stroił – wszystko musiało do siebie idealnie pasować. Samych butów miał do wyboru osiem par. Gdy już był gotowy, wychodził na korytarz niby tylko po to, żeby się przejść, ale przypadkowo zatrzymywał się na dłużej koło lekarzy i pań pielęgniarek. Nie umknęło to niczyjej uwadze – w Przylądku dla Eryka zorganizowano sesję fotograficzną.
Mały model nie tylko interesuje się modą, ale ma też typowo męskie pasje – tak jak dziadka i starszego brata ciekawi go motoryzacja, maszyny, koparki, traktory itd. Dziadek nie miał więc wątpliwości, co w urodziny sprawi wnuczkowi największą radość. Prezent Eryk podziwiał z okien Przylądka – dziadek zamówił spektakularny pokaz akrobacji crossów. Wszystkie dzieci miały ogromną niespodziankę.
- Wszystkim dodało to dużo energii – wspomina pani Paulina.
W Przylądku, poza bratem i rodziną, Erykowi najbardziej brakowało kotów. Teraz lekarze też jeszcze nie pozwalają zbliżać się do zwierząt. Podczas choroby Eryka chorował też jego ulubiony pupil – niestety kotka nie udało się uratować. Kocie motywy chłopiec ma na ubrankach, a w domu na ścianach, łóżku i w koszu z zabawkami.
Pani Paulina rodzicom w podobnej sytuacji powiedziałaby to, co sama wiele razy słyszała od innych mam w Przylądku: "Najważniejsze to się nie załamać, będzie dobrze".
- Bardzo ciężko usłyszeć takie słowa. Ja w nie nie wierzyłam i nie chciałam ich słuchać, ale teraz mogę powiedzieć, że to jest prawda - opowiada. - Trzeba wziąć się w garść, traktować ten czas jak misję. Przyszła choroba, trudno, trzeba przetrzymać, wytrzymać i wspierać dziecko, żeby nie myślało o tym, że jest chore.
Eryk jest jednym z dzieci uratowanych dzięki leczeniu we wrocławskiej Klinice Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej „Przylądek Nadziei”. Klinikę i leczenie onkologiczne dzieci wspiera Fundacja „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”, która jest partnerem naszego cyklu redakcyjnego.
Każdego roku fundacja pomaga 2000 dzieci z całej Polski. Ty też możesz pomóc jej podopiecznym w walce o życie, wpłacając jeden procent podatku: KRS 0000086210.
Więcej informacji o działalności Fundacji „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową” znajdziesz na jej stronie internetowej: naratunek.org.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze