Dr inż. Radosław Stodolak: Proszę się nie łudzić, że dwutygodniowe opady rozwiążą problem suszy. Faktycznie, kiedyś zdarzały się suche okresy letnie, ale teraz mówimy o procesie, który trwa i rozwija się systematycznie z mniejszym lub większym natężeniem już kilka lat.
Nie tak dawno mieliśmy ogromne problemy z wodą. Teraz jest trochę lepiej, ale w perspektywie nawet kilku miesięcy naprawdę nie można ocenić sytuacji. Poza tym trzeba obserwować wodę w gruncie, dość głęboko. A te zasoby są coraz mniejsze i odbudowują się z trudem.
– Woda z opadów szybko spływa. Poza tym zmieniła się struktura opadów. Na pierwszy rzut oka deszczu pada dużo, ale zwróćmy uwagę na to, że nie są to spokojne, długotrwałe opady, lecz gwałtowne i krótkotrwałe ulewy. Nawiasem mówiąc, stąd też podtopienia.
Dopóki nie będzie zimy ze śniegiem, wody będzie coraz mniej. Dopiero pokrywa śnieżna sprawia, że woda stopniowo infiltruje się w głąb i odbudowuje poziomy wodonośne w gruncie.
– Sytuacja hydrologiczna uległa poprawie. W obecnej chwili na Dolnym Śląsku wody w rzekach mamy nawet za dużo i wciąż w wielu miejscach występują przekroczenia stanów ostrzegawczych, a nawet alarmowych. Jednak proszę mieć na względzie, że we wrześniu północna i centralna część województwa dolnośląskiego znajdowała się pod wpływem zjawiska suszy hydrogeologicznej. Ostatnie opady odbiją się zapewne także na poziomie wód gruntowych, ale tu nie spodziewałbym się spektakularnych rekordów.
– Wiele osób myśli, że susza to głównie problem rolników. Jednak tak nie jest. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że np. elektrownie wymagają chłodzenia swoich bloków energetycznych i korzystają w tym celu z wód płynących. To oznacza, że jeśli zabraknie wody w rzece, trzeba będzie wyłączać te bloki.
To nie jest pesymistyczny scenariusz przyszłości. W ciągu ostatnich lat kilka istotnych elektrowni stanęło już przed tym problemem, kiedy panowała dotkliwa i długotrwała susza. Brak wody oznacza więc w praktyce wstrzymanie dostaw prądu, czyli blackout.
– Nie ma usług telekomunikacyjnych, internetu, dostępu do pieniędzy, w sklepach przestają działać kasy fiskalne. Blackout oznacza paraliż gospodarki.
– Skoro przeciętnie każdy z nas zużywa ok. 90 l wody na dzień, to wydaje się, że kilka czy kilkanaście litrów nie robi różnicy. Jednak w skali miasta, kraju, kontynentu i świata robią się z tego już ogromne liczby.
Poza tym oszczędzać zawsze warto. Przeliczmy te nasze nawyki na złotówki. Z mojego wyliczenia wynika, że zakręcając kran przy myciu zębów czy korzystając ze zmywarki, jesteśmy w stanie oszczędzić nawet 270 zł rocznie. Chodzi tu o naprawdę prozaiczne, proste sprawy. To może lepiej przemawia do wyobraźni.
– To jest złożony problem, tak mówi każdy naukowiec. Formalnie od początku świata ilość wody jest niezmienna. Cały kłopot w tym, że nie jest równomiernie rozdysponowana. W Polsce są rejony, gdzie jej naprawdę nie ma, a potrzeby są duże. Nawet we Wrocławiu, gdybyśmy korzystali z wody bez żadnych ograniczeń, szybko by jej zabrakło.
– To prawda, że poniżej pewnego poziomu na co dzień nie zejdziemy. Ale spójrzmy szerzej. Na wyprodukowanie wszystkiego co jemy, czego używamy, czym jeździmy, zużyta została woda, i to niemało.
Np. jeansy to 12 tys. litrów wody, kartka papieru 200 litrów, mięso czy produkcja paliwa wymagają ogromnych ilości wody. Wszystko zostawia tzw. ślad wodny.
Ciekawym zjawiskiem jest przy tym globalny eksport tzw. wirtualnej wody. Np. producenci odzieży – Wietnam, Bangladesz, Indie – mają bardzo duże problemy z zasobami wody pitnej: albo jest jej tam niedużo, albo jest zanieczyszczona. Najbiedniejsze kraje, z największym deficytem wody, mają najbardziej wodochłonne gałęzie przemysłu i w towarach eksportują najwięcej wody. Natomiast bogata i relatywnie zasobna w wodę Europa jest jej głównym importerem.
We Wrocławiu mamy szczęście: nie musimy sprowadzać wody z daleka, nie mówiąc już np. o kosztownym procesie jej odsalania. Pozyskujemy ją z rzeki Oławy zasilanej dodatkowo przez Nysę Kłodzką.
Jednak ta woda najpierw przechodzi złożony proces uzdatniania. Wrocławskie MPWiK dysponuje dwoma dużymi zakładami produkcji wody: Na Grobli oraz Mokry Dwór.
Do pierwszego z nich woda trafia nie bezpośrednio z rzeki, lecz z terenów wodonośnych (tworzą je 63 stawy infiltracyjne), gdzie wsiąka w warstwy gleby i zostaje wstępnie oczyszczona. Następnie jest przepompowywana do obiektów przy ul. Na Grobli. Tam są z niej usuwane związki żelaza, mangan oraz zawiesiny zawierające m.in. wodorotlenek żelaza, po drodze jest również ozonowana, co pozwala wyeliminować drobnoustroje oraz bakterie. Filtry z tzw. węglem aktywnym pozwalają usunąć małe cząsteczki i związki chemiczne. Dzięki temu barwa, smak i zapach wody odpowiadają naszym oczekiwaniom.
W zakładzie Mokry Dwór uzdatnianie przebiega podobnie, z tym że tu nie potrzeba odżelaziacza, a infiltrację zastępuje proces koagulacji, pozwalający wstępnie oczyścić wodę z zanieczyszczeń powierzchniowych.
Woda słodka jest więc u nas łatwo dostępna, ale dopiero skomplikowany proces sprawia, że na wyciągnięcie ręki mamy wodę zdatną do picia. Traktujemy to jak oczywistość, ale w perspektywie globalnej to przywilej: już ponad miliard ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej wody.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze