Tort czekoladowy Sachertorte z kleksem bitej śmietany z Austrii, pasztecik z kurzych wątróbek pâté de foie de poulet z Francji, niemiecka Bayerische Schweinshaxe czyli golonka po bawarsku serwowana z kiszoną kapustą, pieczywem i musztardą, a także Ciabatta di Maiale (włoska kanapka z prosięciem i suszonymi pomidorami) – to tylko niektóre dania z menu tegorocznej wrocławskiej „Europy na Widelcu”. Festiwal potrwa kilka dni.
Kraje nie są przypadkowe.
– Bohaterami biesiady będą kuchnie tych europejskich państw, które w sposób szczególny pomagały nam w czasach walki z peerelowską satrapią – tłumaczy Robert Makłowicz, publicysta, krytyk kulinarny, podróżnik i jeden z pomysłodawców „Europy na Widelcu”.
Przypomina obywateli RFN, wysyłających do Polski miliony paczek do losowo wybranych rodzin na adresy z książek telefonicznych. I Austrię, która jako jedyny kraj na Zachodzie zniosła wizy dla Polaków. Szwecję i Włochy, bo w stanie wojennym przyjmowały polskich uchodźców i organizowały do kraju transporty z pomocą humanitarną. Wysyłała je też Norwegia, a w Belgii działało Biuro Koordynacyjne zdelegalizowanej przez komunistów „Solidarności”.
2 czerwca na wrocławskim Rynku będą też potrawy z Wielkiej Brytanii, ponieważ ówczesna premier Margaret Thatcher niezwykle mocno wspierała „S”, a na Wyspach osiadło mnóstwo politycznych uchodźców z Polski. Pomagali nam także Francuzi i Grecy.
Ci ostatni pamiętający m.in., że w latach 50. przyjęliśmy do siebie ich obywateli – ofiary wojny domowej.
Bohaterem wrocławskiej biesiady stanie się też Rumunia ze swoimi mięsnymi wałeczkami z grilla i gołąbkami. Dlaczego ona?
Makłowicz: – Bo Filip Iulius był jedynym robotnikiem z tego kraju, który odpowiedział na przesłanie „Solidarności” do robotników z państw Europy Wschodniej. Niestety, później trafił za to do więzienia.
Wrocław „Europę na Widelcu” organizuje od 2009 r. Władysław Frasyniuk, legenda „S”, stanął wtedy na scenie ustawionej na Rynku i zawołał: – Powiedzcie Angeli, że to my w 1989 r, daliśmy sygnał Niemcom, że mogą już burzyć ten swój mur.
Trzymał w ręce butelkę szampana i zaraz podał ją ludziom. Wszyscy pili „z gwinta”, wznosząc toast także koniakiem czy przywiezioną ze Lwowa nalewką.
– Pijemy za Wrocław, za Polskę, za wolność – zachęcał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz.
A mieszkającej w stolicy Dolnego Śląska Marii Koniecznej, świętującej 20-lecie pierwszych częściowo wolnych wyborów sokiem jabłkowym, przyszła na myśl taka refleksja: – Cieplej się człowiekowi robi na sercu, że doczekał takich ciekawych czasów.
Już pierwsze edycje „wolnościowej biesiady” 4 czerwca przyciągnęły tłumy. Makłowicz żartował, że Wrocław wrócił do roku 1989, bo znowu pojawiły się tu kolejki po jedzenie.
Ustawiały się do 27 stanowisk europejskich krajów, m.in. po mistrzowsko wykonaną hiszpańską paellę, grecką dolmadakię, czyli gołąbki w liściach winogron, moussakę (zapiekankę z bakłażana i mięsa) oraz baklavę (ciasto z miodem i orzechami). Dla wielu wrocławian i turystów była to okazja, by po raz pierwszy spróbować ich za niewielkie pieniądze. Każde danie, przygotowane przez wrocławskich kucharzy i uczniów szkoły gastronomicznej, kosztowało wtedy 2 zł.
Rok później na talerzach pojawiło się już coś innego, m.in. litewska sałatka żmudzka, węgierska zupa z karpia, rumuński bulz, czyli kulki mamałygi z serem, mus z bakłażanów, tzatziki, tradycyjna pita i keftedes. Popić to można było winem na straganach producentów z różnych krajów, a także piwami, wśród których znalazł się amber, opat i bishop’s finger.
To wówczas była wielka nowość. Za ponad tydzień stanie się nią jajecznica i twarożek z bułeczkami. To nie żart.
W tym roku do ogromnego „okrągłego stołu” na wrocławskim Rynku na Wielkie Śniadanie Wolności zaproszeni są wszyscy: mieszkańcy miasta i przyjezdni. Początek 4 czerwca o godz. 9.
Rafał Dutkiewicz: – Jeżeli chcemy świętować u siebie w domu ważne wydarzenie albo jakąś rocznicę, zapraszamy gości na śniadanie albo obiad do najpiękniejszego pokoju. Dla Wrocławia takim pokojem jest Rynek.
Smażone żabie udka, ślimaki z czosnkiem i pietruszką, galaretka z szynki po burgundzku i zupa piwna z kawałkami ryb dostępne są już na wyciągnięcie ręki. Robert Makłowicz i Piotr Bikont, który w ubiegłym roku zginął w wypadku samochodowym, nie mieli wątpliwości, że taka rewolucja na naszych stołach to efekt odzyskanej wolności po 1989 r.
– Wtedy – wyjaśniali w rozmowie z „Wyborczą” – zaczęły się zagraniczne podróże, a ci, którzy z nich wracali, opowiadali zawsze, co jedli w innym świecie. O tym się dyskutowało, tego się pragnęło, a że Polaków cechuje ciekawość kulinarna, to po 1989 r. mieliśmy wysyp knajpek orientalnych i dopiero teraz powracamy do kuchni polskiej.
W PRL, ich zdaniem, w kuchni dominowała ideologia: we Wrocławiu był kotlet piastowski (w panierce, z serem w środku), nawet fasolka nie była po bretońsku, tylko po wrocławsku. Pszenna długa bułka wrocławska w Warszawie była paryską, w Łodzi – angielską, za to w Krakowie pozostała weka i była spadkiem po C.K. Austrii. Jednak podstawą komunizmu była klasyczna urawniłowka. W knajpach królował schabowy z kapustą i ziemniakami, a pierogów nie opłacało się robić, bo pochłaniały zbyt wiele roboczogodzin. Lepszy był bryzol z pieczarkami, bo dzięki nim miał odpowiednią gramaturę.
„Europą na widelcu” Makłowicz i Bikont przez lata edukowali wrocławian i przyjezdnych, dopieszczali ich podniebienia.
Bikont w PRL był działaczem opozycji, w latach 70. rozpoczął pracę w KSS „KOR”, współpracował z kwartalnikiem „Puls” i łódzką „Solidarnością z Gdańskiem”, a w stanie wojennym został internowany. W 2011 r. przypomniał o początku tej biesiady: – Prezydent Dutkiewicz zwrócił się do mnie z propozycją wymyślenia imprezy na rocznicę pierwszych powojennych, niemal wolnych, wyborów i przystąpienia do zjednoczonej Europy. Idealne wydawało mi się zaproponowanie prezentacji kuchni krajów Unii. Drugiego takiego festiwalu w Polsce nie ma.Nie ma, a Makłowicz obawia się, że może już nie będzie. – Dalsze jej trwanie zależy od nowych władz Wrocławia. Bez ich przychylności patrzenia na uśmiechnięte zgromadzenia ludzi to się może już nie udać – podkreśla.
Jesienią odbędą się wybory samorządowe. Rafał Dutkiewicz już nie będzie walczył o kolejną kadencję.
– Jeżeli sami nie będziemy świętować 4 czerwca 1989 r., to nikt za nas tego nie zrobi – przestrzega Makłowicz.
Dla niego to jedna z kluczowych dat w historii Polski, bo to od niej zależy, w jakim miejscu dzisiaj jesteśmy.
– Nie od husarii czy bitwy pod Grunwaldem – mówi. – Częściowo wolne wybory przeorały scenę polityczną w Polsce. W wielu krajach świata, zwłaszcza w tych ogarniętych wewnętrznymi konfliktami, Okrągły Stół przedstawiany jest jako modelowe rozwiązanie transformacji. Nie upadek muru berlińskiego, nie aksamitna rewolucja w Czechach. Dzisiaj w Polsce jednak jest on przedstawiany jako spisek elit i element zdrady narodowej. „Europą na Widelcu” i Śniadaniem Wolności chcemy pokazać, że mamy zupełnie inne zdanie na ten temat.
Władysław Frasyniuk zauważył na łamach „Wyborczej", iż nabraliśmy przekonania, że zakorzenienie Polski w Unii Europejskiej i NATO daje nam gwarancję, że dorobek naszych demokratycznych przemian jest niezagrożony.
– To nas uśpiło – diagnozował. – Okazało się, że demokracja nie jest czymś danym raz na zawsze. Że trzeba ją każdego dnia pielęgnować, bo zwiędnie. Jedyną zasługą obecnej polityki Jarosława Kaczyńskiego, którą dostrzegam, jest to, że unaocznił nam wszystkim, że nie ma nic za darmo. Że pociągiem o nazwie „wolność” nie da się jechać na gapę. To zresztą nie jest wyłącznie polski problem. Wszystkim demokracjom na świecie grożą takie choroby jak populizm czy nacjonalizm. Dlatego tak ważne jest, byśmy byli aktywni, by społeczeństwo było prawdziwie obywatelskie, a w obronie swoich wolności i wartości potrafiło się zorganizować i powiedzieć źle rządzącym: „nie”. Dziś pokazujemy, że mając już poważny kaszel, nie chcemy dopuścić do zapalenia płuc.
– Dlatego nie dość rozmawiania o wolności i demokracji – apeluje prezydent Wrocławia. – Dla mojego pokolenia 4 czerwca 1989 r. była najważniejszą datą w życiu. Dzisiaj, kiedy żyjemy w republice pozakonstytucyjnej, wspomnienie zrywu wolnościowego nabiera szczególnego znaczenia.
Dutkiewicz przypomina, jaki szary i smutny był wtedy Wrocław, a jaki piękny stał się po przyjęciu Polski najpierw do NATO, a potem Unii Europejskiej.
– Chciałbym – mówi Dutkiewicz – aby tego rdzenia wolności i demokracji Polska nie zaprzepaściła. Nasza przyszłość związana jest z UE. A jaki ten przełom był ważny, zauważył w swojej książce „Niemcy w pięciu wcieleniach” urodzony we Wrocławiu Fritz Stern, amerykański historyk niemieckiego pochodzenia. Napisał w niej: „I wtedy, w latach 80. ubiegłego stulecia obserwowałem moje rodzinne miasto Wrocław z oddalenia, jak staje się prawdziwą twierdzą ‘Solidarności’, owego polskiego ruchu społecznego, który przyniósł samowyzwolenie w Europie Środowej i zjednoczenie Niemiec, piątych Niemiec w moim życiu”.
W 2009 r. Rafał Dutkiewicz i Władysław Frasyniuk przygotowali „Deklarację Wrocławską”. Był to specjalny apel do do parlamentu RP o ustanowienie 4 czerwca Dniem Wolności. Pomysłodawcy uzasadniali, że „wywalczyć wolność ma szansę niewiele pokoleń. Musimy zatem pozostawić wyraźny ślad, że z tego zwycięstwa jesteśmy dumni (…) Niech także za 100 lat będzie świętem radości, świętem Wolnej Polski”.
Ten apel pozostał bez echa.
Organizatorem Europy na Widelcu jest miasto Wrocław:
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze