8 lutego 2005 Daniel i Mateusz wybrali się na patrol narciarski w rejonie Małego Stawu. Chłopaki wjechali do źlebu około godziny 11.00. Byli już daleko za połową, kiedy lawina ruszyła...
Według późniejszych ustaleń wywołałi mały obsuw, który zainicjował docelową lawinę. Masy śniegu były przeogromne. Do tego ukształtowanie terenu spowodowało, że zgromadzony na dużym polu śnieżnym materiał przejechał przez zwężenie w połowie źlebu. Mniej więcej tam byli Oni. Linia obrywu miała ponad 150 metrów, a grubość warstwy oderwanej dochodziła do 70 cm. Długość lawiniska przekraczała 500 metrów. To ogromne masy śniegu. Setki ton.
Świadkiem tragedii byli studenci gdańskiego AWF-u, którzy przyjechali do Karpacza na zimowy obóz. Widzieli Mateusza i Daniela, jak jechali na nartach tzw. żlebem slalomowym. Wspominają, że obaj zatrzymali się w połowie trasy i odpięli narty. Po chwili zleciało na nich kilkadziesiąt ton śniegu. - Nie mieli żadnych szans ucieczki - mówił jeden ze studentów.
Pierwszego odkopano Daniela. Leżał prawie trzy metry pod śniegiem. Kilkadziesiąt minut później ratownicy znaleźli Mateusza. Obaj byli nieprzytomni i wychłodzeni. Helikoptery z Czech i Polski zabrały ich do szpitali. Kilka godzin później zmarli.
Dwaj ratownicy to niejedyne ofiary tej lawiny. W czasie akcji ratunkowej śnieg obsunął się po raz kolejny. Przygniótł Krzysztofa Czarneckiego, szefa wyszkolenia grupy GOPR. Na szczęście koledzy w porę go wyciągnęli. Potłuczony trafił do szpitala, ale czuje się dobrze.
Lawinę przekopywało ponad 80 osób. Byli wśród nich ratownicy z czeskiej Horskiej Służby, kompania antyterrorystyczna dolnośląskiej policji i przypadkowi ludzie, którzy oferowali swoją pomoc. Zwały śniegu ciągnęły się przez 250 metrów, a ich głębokość sięgała ośmiu.
8 lutego 2005 Daniel i Mateusz wybrali się na patrol narciarski w rejonie Małego Stawu. Chłopaki wjechali do źlebu około godziny 11.00. Byli już daleko za połową, kiedy lawina ruszyła...Według późniejszych ustaleń wywołałi mały obsuw, który zainicjował docelową lawinę.
Masy śniegu były przeogromne. Do tego ukształtowanie terenu spowodowało, że zgromadzony na dużym polu śnieżnym materiał przejechał przez zwężenie w połowie źlebu. Mniej więcej tam byli Oni. Linia obrywu miała ponad 150 metrów, a grubość warstwy oderwanej dochodziła do 70 cm. Długość lawiniska przekraczała 500 metrów. To ogromne masy śniegu. Setki ton.
Świadkiem tragedii byli studenci gdańskiego AWF-u, którzy przyjechali do Karpacza na zimowy obóz. Widzieli Mateusza i Daniela, jak jechali na nartach tzw. żlebem slalomowym. Wspominają, że obaj zatrzymali się w połowie trasy i odpięli narty. Po chwili zleciało na nich kilkadziesiąt ton śniegu. - Nie mieli żadnych szans ucieczki - mówił jeden ze studentów.
Pierwszego odkopano Daniela. Leżał prawie trzy metry pod śniegiem. Kilkadziesiąt minut później ratownicy znaleźli Mateusza. Obaj byli nieprzytomni i wychłodzeni. Helikoptery z Czech i Polski zabrały ich do szpitali. Kilka godzin później zmarli.
Dwaj ratownicy to niejedyne ofiary tej lawiny. W czasie akcji ratunkowej śnieg obsunął się po raz kolejny. Przygniótł Krzysztofa Czarneckiego, szefa wyszkolenia grupy GOPR. Na szczęście koledzy w porę go wyciągnęli. Potłuczony trafił do szpitala, ale czuje się dobrze.
Lawinę przekopywało ponad 80 osób. Byli wśród nich ratownicy z czeskiej Horskiej Służby, kompania antyterrorystyczna dolnośląskiej policji i przypadkowi ludzie, którzy oferowali swoją pomoc. Zwały śniegu ciągnęły się przez 250 metrów, a ich głębokość sięgała ośmiu.
Więcej o tej tragedii przeczytacie tu
Wszystkie komentarze