"Siedem cudów" to siedem obszarów kultury - krajobraz, język, sztuka, nauka, architektura, religia i ludzie - które stały się przyczynkiem do zaprezentowania najcenniejszych artefaktów regionu. Wystawa będzie miała charakter interaktywny. W przestrzeni wystawy znajdzie się m.in. ścieżka edukacyjna w formie gry, co ma zachęcić zwiedzających do odkrywania bogactwa Dolnego Śląska.
Hala Stulecia. Fot. MIECZYSŁAW MICHALAK
"Odkrywanie bogactwa" to dosyć już wytarty zwrot. Obracany na wszystkie strony przez specjalistów od PR, którzy próbują zrobić z naszego regionu turystyczną perłę. Ale trzeba przyznać samokrytycznie, że nawet Dolnoślązacy mało o swojej małej ojczyźnie wiedzą, a co dopiero reszta Polski i Europa. Pytani kilka lat temu przez Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej we Wrocławiu, z czym im się kojarzy Dolny Śląsk, mówili, że... z niczym (ponad 30 proc. odpowiedzi).
Ci, którym się coś jednak kojarzyło, najczęściej wymieniali Wrocław jako stolicę regionu (15 proc. respondentów), ładną okolicę (11,5 proc.), góry (10 proc.), własne miejsce zamieszkania (6,9 proc.) i zabytki (4,4 proc.). Zaledwie 3 proc. mieszkańców na hasło "Dolny Śląsk" dało odzew "Ziemie Odzyskane", a prawie nikt nie powiedział "Panorama Racławicka" lub "Hala Stulecia".
Zaczyna się to zmieniać. Coraz głośniej o klasztorach cysterskich. Stawy Milickie przyciągają nie tylko ptaki, a tajemnicze podziemne budowle z kompleksem Osówki na czele zostały wylansowane w świecie przez historię ze "złotym pociągiem".
Panorama Racławicka. Fot. Mieczysław Michalak/ AG
Dolny Śląsk to sezam, wciąż niezbadany. Każdy może poczuć się tu jak Indiana Jones. Idziesz w las, a tam w krzakach stoi figura, która ma 600 lat. Otwierasz garaż w Lubiechowej, a w środku stary kościół luterański. Takie cuda tylko w krainie nad Odrą. Pod warunkiem że umiesz szukać.
Moim ulubionym cudem są ludzie. Kraina pogranicza, miasto wielu narodów i kultur, zawsze przyciągała tych najciekawszych, ambitnych i twórczych. To miejsce niezwykłych spotkań, i to od wieków. Spotkajmy się więc w ratuszu, a potem... do zobaczenia na śląskich szlakach.
Zegar ratuszowy. Fot. Mieczysław Michalak
"7 cudów Wrocławia i Dolnego Śląska", wystawa organizowana przez Ośrodek Pamięć i Przyszłość we wrocławskim ratuszu w terminie 4 II-15 V. Ceny biletów 7 zł - normalny, ulgowy - 5 zł, bilety rodzinne - 10 zł, bilety dla uczestników szkolnych wycieczek - 1 zł. Zwiedzanie: środa- sobota: 10-17, niedziela - 10-18. Sprawdźcie, co można na niej zobaczyć.
Mapa Martina Helwiga to matka map Śląska. Z pierwszego wydania zachował się tylko jeden egzemplarz. Ma 455 lat, jest przechowywany w Badische Landesbibliothek w Karlsruhe, ale teraz można go zobaczyć we wrocławskim ratuszu. A właściwie trzeba, bo to prawdziwy cud.
Śląskie widoki zajmowały wyobraźnię artystów i kartografów, poetów i malarzy. Ściągały turystów i wyprowadzały na szlaki miejscowych. Bo wszystko tu znajdziesz: góry, lasy, doliny, rzeki i jeziora. Brak tylko morza. Życia nie starczy, żeby wszystkie te dziwy obejrzeć, ale warto próbować. Martin Helwig, nauczyciel z wrocławskiej szkoły Marii Magdaleny, który wykreślił pierwszą nowoczesną mapę Śląska, przekonywał, że skoro "bydło oborę i schronienie swoje zna, czy zatem przystoi roztropnemu człowiekowi nie znać swojej ojczyzny własnej"?
Nie przystoi, i dlatego Helwig ruszył do pracy. Trzy lata objeżdżał wraz z uczniami Śląsk, obserwował, robił obliczenia miernicze, rysował, tworzył siatkę dróg i rzek, aż w końcu wykreślił mapę Silesii wydaną w 1561 roku. Przez 200 lat była głównym źródłem informacji dla przedstawienia Śląska na mapach najsłynniejszych kartografów i wydawców. Wykorzystał ją m.in. Abraham Ortelius w atlasie Theatrum Orbis Terrarum, kanonicznym dziele europejskiej kartografii z 1570 roku.
Giacomo Cantelli da Vignola, Przeglądowa mapa polityczno-administracyjna Dolnego Śląska (Parte inferiore del Ducato di Silesia descritto [ ]), 1692, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
Mapa miała 13 wydań, ostatnie w 1778 roku. Wszystkie odbite z tych samych drewnianych klocków, wyciętych przez niejakiego H. Krona, którego nazwisko znajdujemy na mapie. Do dzisiaj zachowały się tylko 34 egzemplarze mapy, bo nigdy nie została włączona do żadnego atlasu. Na wystawie możemy obejrzeć jedyny egzemplarz z pierwszego wydania, wydrukowanego w oficynie Johannesa Creutzigera w Nysie.
Wygląda dziwnie: południe jest na górze, a północ na dole mapy. Helwig był nauczycielem, więc wiedział, że taka orientacja mapy ułatwi uczniom jej zrozumienie. Bo góry są na górze, a Odra płynie na dół.
Poza tym warto się przygotować do odczytania lekcji wiedzy o Śląsku, którą Helwig wpisał w mapę. Trochę fantazyjnej, a czasem wręcz fantastycznej.
Mapa z duchem
Czy uprawiano chmiel w okolicy Gliwic (Gleibitz), jak zaznaczył Helwig? Możliwe.
Czy w Smogorzowie koło Namysłowa powstała pierwsza szkoła na Śląsku (na mapie napisano: SMOGRA PRIMA SILESIORV. SCHOLA 966)? Niemożliwe.
Czy w Sudetach u podnóży Karkonoszy grasował Rübezahl (Rübenczal)? Oczywiście, że tak!
Jeśli nie wierzycie, popatrzcie. To pierwsze przedstawienie wizerunku śląskiego Ducha Gór, którego Czesi nazwali Krakonošem, a Polacy Liczyrzepą albo Rzepiórem.
Rübezahl przypomina jelenia stojącego na tylnych nogach, z diabelskim ogonem i rogami; w łapach trzyma kij. W następnych wiekach zapomniano o demonicznej naturze Rzepióra. Karkonoski Duch Gór został włóczęgą - starcem z długą i siwą brodą. Po czeskiej stronie często pali fajkę i wędruje w otoczeniu zaprzyjaźnionych zwierząt leśnych. Jak obiecują miejscowi, Liczyrzepa pomaga dobrym ludziom, ale złym potrafi dotkliwie zaszkodzić.
"Rzepiór od pradawnych już czasów pojawia się w tysiącach postaci żywych i nieożywionych. Mknie on w przestworza niczym jeździec na wietrze, choć przed momentem ledwie stał na drodze w postaci nieruchomego głazu. Albo jak mysz znika w szparze w podłodze, by po chwili w jakiejś opuszczonej chacie wycinać podskoki w tańcu z córką pasterza i pokrzykiwać i jodłować na całe, ochrypłe gardło" - tak Ducha Gór opisał w 1915 roku Carl Hauptmann. A ponieważ mieszkał w Szklarskiej Porębie, istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że Rübezahla często widywał.
Frederik Hendriks Vroom i Friedrich Gross, Perspektywiczny plan Wrocławia (Civitates orbis terrarum. Urbium praecipuarum totius mundi. Liber quartus), wyd. G. Braun, ryt. F. Hogenberg, 1594, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
Na początku były wieże
Na mapie Helwiga zaznaczono w sumie 300 miejscowości i każda ma sygnaturę obrazkową. Nawet jeśli te miniaturowe weduty nie odpowiadają rzeczywistości, przydają mapie urody. A uroda była potrzebna, żeby mapę sprzedać. Klient płacił za dzieło sztuki, chciał nie tylko wiedzieć, ale i widzieć. Cieszyć się ładnym obrazkiem. Helwig stworzył wyjątkowo piękny obraz.
Najpiękniej na mapie Helwiga wygląda oczywiście Wrocław. Świat już wiedział, że to cud miasto. W "Kronice świata" Hartmanna Schedla, wydanej w 1493 roku, zamieszczono efektowną (i najstarszą) panoramę Wrocławia z charakterystycznymi wieżami katedry, ratusza, kolegiaty Świętego Krzyża, Najświętszej Marii Panny na Piasku, kościoła Dominikanów, Marii Magdaleny oraz św. Elżbiety, a autor opisał miasto jako "mające znaczenie zarówno dla ludów germańskich, jak i dla sarmackich". Prawie 70 lat później doczekaliśmy się pierwszego planu Wrocławia, wymalowanego na płótnie przez Barthela Weinera i jego syna.
Barthel Weiner & Sohn, Plan miasta Wrocławia (Contrafactur der Stadt Breslau), 1562, pomniejszona reprodukcja, 1929, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
Niestety, oryginał zaginął w 1945 roku i na wystawie prezentowany jest egzemplarz z 1929 roku, ale i tak robi wrażenie. Przedstawia miasto w granicach rozebranych na początku XIX wieku fortyfikacji, w rzucie prostopadłym, lecz z perspektywicznie przedstawioną zabudową. Wyróżnia ją niezwykła dokładność i dbałość o szczegóły. Efektownie wygląda archipelag wysp odrzańskich i układ ówczesnej drogi wodnej. Weinerowie stworzyli arcydzieło.
Szykuj się do drogi
Ten pejzaż zaczęto utrwalać na fotografiach dopiero od 1840 roku, ale za to z coraz większym powodzeniem. Dzisiaj wprawdzie zdjęcia robią wszyscy, warto jednak obejrzeć dzieła zawodowca. Adam Hawałej zabierze nas w podróż po Dolnym Śląsku. Zobaczymy miejsca, które każdy powinien odwiedzić: Zamek Piastów Śląskich w Brzegu, Stawy Milickie, opactwo Cystersów w Lubiążu, Góry Stołowe.
Friedrich Bernhard Werner, Plan widokowy Wrocławia (Topographia oder Prodromus Delineati Silesiae Ducatus [ ]), 1750, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
A potem wystarczy poczekać na pogodę, zapakować plecak i ruszyć, żeby zdobyć twierdzę (można w Kłodzku albo w Srebrnej Górze), pokazać się w pałacu (w Kotlinie Jeleniogórskiej cała dolina pałaców na nas czeka), poznać tajemnice opatów Lubiąża, którzy na kulturze nie oszczędzali (bo skąd na to brali) lub posiedzieć nad brzegami Stawów Milickich.
Stawy zostały uznane przez ONZ za skarb tej klasy co Bajkał i jezioro Titicaca, są największym rezerwatem przyrodniczym w Polsce, bieliki, perkozy, kaczki krakwy i 280 innych rzadkich gatunków ogląda się bez czołgania w krzakach. W czerwcowe dni można przekonać się, że śpiew dziwonii, mało znanego ptaka wróblowatego, przypomina do złudzenia angielskie zdanie: "Pleased to meet you", podejrzeć podgorzałkę, która tylko w Dolinie Baryczy zakłada gniazda, lub wąsatkę o głosie przypominającym dzwoneczek i występującą tak rzadko, że została wpisana do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt.
Takie cuda tylko na Dolnym Śląsku.
Rzeźbiarze z Niderlandów, Norymbergi i Pragi, malarze z Włoch i Hiszpanii, złotnicy miejscowi. Mecenasi też. Mieli pieniądze i ambicje. Jeśli nie wierzycie, że to cudowny związek, obejrzycie kwaterę ołtarza Hansa Pleydenwurffa z kościoła św. Elżbiety.
To wyjątkowa okazja, bo kwatera, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych śląskich dzieł sztuki, trafiła po 1945 roku do warszawskiego Muzeum Narodowego. Gdy w 2000 roku stołeczni muzealnicy wybrali "111 arcydzieł Muzeum Narodowego", żeby pokazać je na wystawie, a potem w efektownym albumie, okazało się, że wiele obiektów pochodzi ze Śląska. Wspaniały tryptyk "Ecce Homo", namalowany w 1544 roku przez wybitnego artystę holenderskiego Maertena van Heemskercka, kancjonał z Ivancic, czyli protestancki zbiór pieśni religijnych, wydany w 1576 roku, czy miedzioryt Rembrandta "Trzy krzyże" mogłyby być ozdobą najlepszych muzeów.
Śląscy kupcy prowadzili interesy na całym niemal kontynencie, mieli kontakty z najważniejszymi centrami artystycznymi i chcieli, żeby ich miasto grało w I lidze. Miejscem, w którym pokazywali swoje ambicje i potęgę, była elżbietańska fara. Imponujących rozmiarów gotycka bazylika od początku górowała nad zabudową pobliskiego Rynku. Nie mógł z nią konkurować nawet monumentalny ratusz.
Warsztat wrocławski, poliptyk Zwiastowania z Jednorożcem. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Wspaniałe kaplice fundowane, wyposażone i użytkowane przez kolejne pokolenia mieszczańskich rodów, wypełnione nagrobkami, epitafiami, tablicami inskrypcyjnymi i tarczami herbowymi, wiązały ściśle życie świątyni z życiem Wrocławia. Bartłomiej Stein pisał pięć wieków temu: "Od razu wpada w oczy gmach kościoła św. Elżbiety o dachu z glazurowanych dachówek. Jego wieża jest wyższa od wszystkich innych. Jej zwężający się ku górze szpic zdaje się sięgać wyżej chmur".
Tak to już z Elżbietą było, że dostawała wszystko, co najlepsze, od najlepszych. Na przykład alabastrowe płaskorzeźby zdobiące epitafium zmarłego w 1577 roku rajcy Caspara von Hesseler auf Waldau od niderlandzkiego rzeźbiarza Gerharda Hendrika. Tak dobrych dzieł z XVI-XVII wieku nie zobaczycie nawet w Holandii. Tamtejszych artystów wygnała z rodzinnych domów wojenna zawierucha, rozproszyli się po całej Europie. Hendrik trafił do Wrocławia via Gdańsk i osiadł tu na stałe. Na nasze szczęście. Takiego obrazu Raju jak u Hendrika nie zobaczycie nawet w niebie ? chyba że hodują tam alabastrowe jaszczurki o długości 9 mm, z pozłacanymi pazurkami.
Warsztat Wilhelma Kalteysena von Oche, Ołtarz św. Barbary. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Hansa Pleydenwurffa nikt z Norymbergi nie wyganiał, prowadził tam od 1457 roku jeden z najlepiej prosperujących w tej części Europy warsztatów malarskich, więc wrocławianie zamówili u mistrza nastawę głównego ołtarza. Być może wpływ na to miały powiązania stolicy Śląska ze stolicą Frankonii - od 1396 roku do początków XVI wieku odnotowano we Wrocławiu obecność aż 83 kupców norymberskich. Gdy mistrz Hans zakończył 30 czerwca 1462 roku montaż monumentalnego ołtarza i wrócił do domu, norymberscy rajcy napisali do wrocławskich przyjaciół podziękowanie za wybór pochodzącego z Norymbergi twórcy i za to, że mu zapłacili... więcej, niż się należało.
Nie będziemy im tej rozrzutności wypominać, ołtarz Pleydenwurffa przez dziesiątki lat był ozdobą miasta, choć po uderzeniu pioruna w 1497 roku spłonęła część kwater. Dopiero w 1653 roku wstawiono tu nową nastawę ołtarzową, z obrazem Michaela Willmanna "Ostatnia Wieczerza". Obraz zaginął w 1945 roku, ale trzeba wierzyć, że jeszcze o nim usłyszymy.
Cenne dzieła sztuki rzadko ulegają zniszczeniu, częściej zmieniają właściciela, czego dowodem są choćby sensacyjne losy wywiezionego po wojnie do Niemiec, a potem do Szwajcarii obrazu Cranacha Starszego "Madonna pod jodłami". Wrócił w 2012 roku do wrocławskiego Muzeum Archidiecezjalnego. To najcenniejszy obraz odzyskany w wolnej Polsce.
Musicie zobaczyć choć raz Księgę henrykowską. Niemiecki opat z francuskiego zakonu, piszący po łacinie, zanotował w niej polskie zdanie, które Czech powiedział do żony Ślązaczki. Bo na Śląsku ludy, kultury, języki mieszały się jak w tyglu.
Księga henrykowska zwykle przechowywana jest we wrocławskim Muzeum Archidiecezjalnym. W zamknięciu, bo światło szkodzi temu cennemu zabytkowi, ale na tej wystawie nie mogło jej zabraknąć. To kronika opactwa cystersów, w której zapisano pierwsze zdanie w języku polskim. W ubiegłym roku trafiła na listę UNESCO "Pamięć świata", bo jest cenna nie tylko dla Polaków. Stała się świadectwem wymiany kulturowej w średniowiecznej Europie.
Ok. 1300 roku cystersi obecni byli we wszystkich ważnych krajach Europy i mieli prawie 700 filii. Głównym ośrodkiem pozostało macierzyste opactwo Cîteaux w Burgundii, z najstarszymi klasztorami La Ferté, Pontigny, Clairvaux i Morimond. Na Śląsku pierwsze było opactwo w Lubiążu. To Lubiąż wysłał w 1227 roku do Henrykowa zakonników, żeby założyli drugi klasztor cysterski.
Księga henrykowska jest jego kroniką. Zaczął ją prowadzić w 1269 roku opat Piotr. Zawiera opis dziejów założenia, wymienia uposażenia oraz posiadłości należące do klasztoru. Znalazły się w niej: blisko 120 nazw miejscowych, imiona mieszkańców i barwne opowieści o ich zwyczajach. Kronika miała być tarczą broniącą praw majątkowych zakonników, bo po najeździe mongolskim każdy akt sprzedaży czy nadania ziemi można było łatwo podważyć.
Fot. KORNELIA GŁOWACKA-WOLF
Do cystersów z Henrykowa należała niegdyś wieś Brukalice. Podobno żył tu pewien Czech, niejaki Bogwał, który dostał od księcia Bolesława Starego ziemi "na cztery woły", a potem ożenił się z "grubą i zupełnie niezdarną wieśniaczką". Sąsiedzi nazwali go Brukałem, bo pomagał żonie obracać żarna. Opowieść o zwolenniku małżeństwa partnerskiego zanotowana została w Księdze henrykowskiej na 24. karcie, pod rokiem 1270. Opat Piotr napisał ją po łacinie, ale propozycję Bogwała przytoczył w oryginalnym brzmieniu: "Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai" (Daj, ja będę mełł, a ty odpocznij). To pierwsze zdanie zapisane w mowie potomków Lecha. Mielenie na żarnach uważano w średniowieczu za zajęcie niegodne mężczyzny, więc Bogwał musiał wywołać sensację, a nawet zgorszenie.
Śląsk to klejnot, którego wielu pożądało. Należał do Czechów, Polaków, Węgrów, Austriaków i Niemców. Osiedlali się tu Walonowie, Żydzi, Włosi, Rusini, a nacje, religie i kultury mieszały się ze sobą do tego stopnia, że do dziś często nie da się jednoznacznie rozsądzić, co jest czyim dziełem. To miejsce, w którym jak w soczewce mikroskopu można ujrzeć historię Europy. Śląsk - nazywany "krajem pomostów" i "ziemią spotkań" - stał się bramą łączącą Wschód z Zachodem.
Fot. Łukasz Giza / AG
We wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej jest na przykład przechowywany piętnastowieczny Codex Mikołaja z Koźla, w którym zanotowano jedną z najsłynniejszych i najstarszych erotycznych pieśni żakowskich. Cantilena inhonesta (piosenka nieprzystojna) została zapisana ok. 1416 roku przez franciszkanina Mikołaja z Koźla, a potem zamazana atramentem. Ale i tak te nieprzyzwoite żale na pannę, co nie chciała dać "memu koniowi owsa", zostały przez potomnych odczytane.
Wielu czeskich badaczy uważało, że te sprośności są dziełem Polaków, z kolei niektórzy Polacy twierdzili, że piosenka jest czeska. Takie rzeczy tylko na Śląsku.
Obejrzyjcie kodeks Mikołaja z Koźla i zdecydujcie sami, czy chcecie się do tej panny przyznać.
Do tutejszych lekarzy zjeżdżali chorzy z całego świata, wrocławscy architekci dostawali prestiżowe zlecenia, astronomowie zmieniali mapę nieba, a chemicy i fizycy odbierali Nobla. Bo zDolni Ślązacy są gatunkiem pospolitym.
Wrocławski noblista -- Philipp Lenard (1862-1947) - fizyk. Nagrodę Nobla otrzymał w 1905 r. za prace nad promieniowaniem katodowym. Wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim w roku akademickim 1894/1895, fot. Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego
Sekcja "Nauka" zabierze nas w podróż w czasie - od średniowiecza po XXI wiek. Dzięki tej podróży poznamy wybitnych naukowców związanych z Wrocławiem, takich jak Philipp Jacob Sachs von Löwenheim, Ludwik Hirszfeld, Hugo Steinhaus czy Erwin Schroedinger. Zobaczymy też pierwszy wrocławski mikroskop (mikroskop Purkyniego) i łazika marsjańskiego Scorpio III zaprojektowanego przez studentów Politechniki Wrocławskiej.
Wrocławski noblista - Fritz Haber (1868-1934) - chemik. Nagrodę Nobla otrzymał w 1918 r. za opracowanie metody syntezy amoniaku z azotu i wodoru z atmosfery. Urodził się we Wrocławiu, uczęszczał do Gimnazjum św. Elżbiety, studiował na Uniwersytecie Wrocławskim, fot. SLUB / Deutsche Fotothek
Długo Ślązacy musieli po naukę jeździć po świecie, choć ludzi zdolnych tu nie brakowało, szczególnie przyrodników i medyków. Z Wrocławiem związany był m.in. Jan Stanko, uchodzący za najznakomitszego znawcę flory i fauny w XV-wiecznej Europie. Jego słownik lekarski, przechowywany w Bibliotece Kapituły Krakowskiej, zawiera około 20 tys. łacińskich, greckich, niemieckich i polskich nazw roślin, zwierząt, minerałów, lekarstw i instrumentów medycznych. Warto wspomnieć, że odnosił także sukcesy jako praktykujący medyk i wyleczył Długosza z kamicy nerkowej.
Wrocławski noblista - Eduard Buchner (1860-1917) - chemik. Nagrodę Nobla otrzymał w 1907 r. za badania nad procesami fermentacyjnymi pozaustrojowymi. Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego w latach 1906-1911, fot. Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego
Właściwie gdyby nie intrygi krakowskich agentów Wrocław miałby czterowydziałowy uniwersytet już w 1505 roku. Król Czech i Węgier Władysław Jagiellończyk wydał nawet przywilej fundacyjny tej uczelni. Niestety, papież Juliusz II zakazał tworzenia uniwersytetu we Wrocławiu, choć wrocławianie 3000 florenów wysłali do Rzymu dla otrzymania potwierdzenia i bulli papieskiej. Król polski wystosował jednak protest (bo co by się stało z Akademią Krakowską tak ochoczo ściągającą Ślązaków?) i niebezpieczna konkurencja Wrocławia została utrącona.
Akt założycielski Uniwersytetu Wrocławskiego. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Ale wrocławianie nie dawali za wygraną. "Największe cnoty Wrocławia to erudycja i wykształcenie mieszkańców, uczciwość i opiekuńczość władz, a także umiar i roztropność w kierowaniu lokalnym handlem" - chwalił w 1557 roku Filip Melanchton, najbliższy współpracownik Marcina Lutra.
Wrocławski noblista - Theodor Mommsen (1817-1903) - historyk, archeolog, profesor prawa rzymskiego. Nagrodę Nobla otrzymał w 1902 r. za monumentalne dzieło historyczne Historia Rzymu. Powstawało ono w czasie jego wykładów na Uniwersytecie Wrocławskim w latach 1854-1857, fot. Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego
Ta erudycja sprawiła, że lekarz Philipp Jacob Sachs von Löwenheim podjął się w 1670 roku redakcji pierwszego w Europie przyrodniczo-medycznego czasopisma naukowego "Miscellanea Curiosa Medico-Physica Academiae Naturae Curiosorum sive Ephemerides Germanicae" ("Zbiór Ciekawych Rozpraw Medyczno-Przyrodniczych Akademii Badaczy Natury albo Dziennik Niemiecki"). Zobaczymy go na wystawie, bo do 1713 roku miał swoją redakcję we Wrocławiu. Do pierwszego tomu trzydziestu sześciu autorów z całej Europy nadesłało 160 doniesień z dziedziny anatomii, patologii, fizyki, chemii, botaniki i zoologii.
Wrocławski noblista - Paul Ehrlich (1854-1915) - chemik i bakteriolog. Nagrodę Nobla otrzymał w 1908 r. za pionierskie prace nad immunologią. Pochodził ze Strzelina, ukończył Gimnazjum św. Magdaleny we Wrocławiu, studiował medycynę na Uniwersytecie Wrocławskim, fot. Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego
Wrocław dostał wyższą uczelnię dopiero w 1702 roku, dzięki jezuitom. Tym razem projekt próbowała utrącić wrocławska (protestancka) rada miejska. Rajcy przestrzegli przed zamieszkami w mieście i rozwiązłością studentów, których nie można ujarzmić. Ale cesarz Leopold I nie dał się przekonać i wydał Złotą Bullę fundacyjną, powołując dwuwydziałową akademię, nazwaną na jego cześć Leopoldiną. Prawdziwy rozkwit wrocławskiego ośrodka zaczął się w 1811 roku, po połączeniu Leopoldiny z Viadriną i powstaniu pięciowydziałowego uniwersytetu.
Gdy Max Berg, miejski radca budowlany, pokazał wrocławskim radnym projekt Hali Stulecia, wywołał burzę. Czerwcowa sesja w 1911 roku wyglądała jak program "Top Model". Wrocławskim rajcom hala kojarzyła się z gazomierzem, pudłem na kapelusze, odwróconym koszem na ziemniaki i szklanym tortem!
Maks Berg, projekt Hali Stulecia, rzut z naniesionymi zmianami wejścia głównego oraz szkic perspektywiczny, 1911, Institut fu¨r Regionalentwicklung und Strukturplanung w Erkner
Popatrzcie na ten projekt, bo w 2006 roku dał Wrocławiowi miejsce na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Hala została uznana za jeden z kamieni milowych w historii architektury oraz arcydzieło sztuki inżynierskiej. Ale nie ma się co dziwić, bo Wrocław miał (i ma) szczęście do architektów.
W latach 1905-1913 zaprojektowano kilka budowli, które zapisały się w dziejach europejskiej architektury, m.in. budynek dla teatru Metropol (późniejszy Schauspielhaus, obecnie jego konstrukcję kryje Teatr Polski), dwie hale targowe (pozostała już tylko jedna), biurowiec przy dzisiejszej ul. Ofiar Oświęcimskich. Ich autorzy: Walter Hentschel, Heinrich Küster, Hans Poelzig okazali się rewolucjonistami, sięgając po takie materiały jak żelbet i zrywając z dekoracyjnością. Jednak to hala Maksa Berga stała się ikoną miasta.
Hala Stulecia w trakcie budowy, 1912, Muzeum Architektury we Wrocławiu
Radni z oporami zgodzili się na realizację projektu. Bo po pierwsze, miasto musiało dać 2 mln marek i budżet trzeszczał w szwach. Poza tym - jak przekonywał radny Bujakowsky -"nie budowano jeszcze tak wielkich hal z żelazobetonu i Wrocław nie powinien być królikiem doświadczalnym".
Podczas odczytu w czerwcu 1911 roku, jeszcze przed ostatecznym zatwierdzeniem budowy hali przez radę miejską, Berg powiedział: "Cała konstrukcja ma być wykonana w żelazobetonie, ściany - na ile to możliwe - ze szkła". Architekt tłumaczył, że wybrał żelazobeton ze względów przeciwpożarowych, bo uważano wówczas, że jest on odporny na ogień. Wywołał ogromną sensację i niepokój wśród wrocławian, czy zdoła wznieść tak ogromną budowlę, posługując się eksperymentalną technologią. Żelbet do budownictwa trafił dopiero pod koniec XIX wieku, ale szybko zachwycił architektów możliwościami technicznymi. Daje dużą swobodę w kształtowaniu elementów, można w nim niemal rzeźbić.
Otwarcie Wystawy Stulecia, wspólne zdjęcie miejscowych osobistości przed wejściem do Hali, maj 1913, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
Wrocław szybko zainteresował się tą budowlaną nowinką, co świadczy o tym, że u progu XX wieku prowincjonalne miasto Niemiec było w architektonicznej awangardzie. Wrocławianie mogli obejrzeć konstrukcję żelbetową już w 1908 roku w Hali Targowej przy dzisiejszej ul. Piaskowej.
Hala Targowa, 1909, fot. Eduard von Delden, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
No ale Hala Targowa to nie Hala Stulecia! "Zawali się" - zaszemrała wrocławska ulica.
Obawy były uzasadnione, bo na budowie hali maszyn fabryki w Norymberdze, prowadzonej przez tę samą firmę, która miała wznieść Halę Stulecia, zawaliły się rusztowania. Berg tłumaczył: "U nas do tego nie dojdzie, bo my stosujemy rusztowania drewniane, znacznie bezpieczniejsze niż rusztowania żelazne, których użyto w Norymberdze".
Dlatego zdjęcia hali z wieku niemowlęcego wyglądają jak fotografie z leśnego gąszczu. Wszędzie drewno.
Hala Targowa, 1909, fot. Eduard von Delden, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu
Najbardziej obawiano się momentu demontażu rusztowań, kiedy cała konstrukcja miała pokazać, że jest zdolna do samodzielnego życia. Paul Heim, wrocławski architekt i współpracownik Berga, wspomniał, że Berg zastosował sztuczkę psychologiczną, żeby zmniejszyć trochę napięcie. Wyszedł na ulicę i poprosił jakiegoś przechodnia, żeby pomógł mu odkręcić dużą śrubę w konstrukcji szalunku. Za złotą markę. Odkręcili, a potem do pracy przystąpili robotnicy. Hala stanęła o własnych siłach. I stoi do dziś, ku chwale Wrocławia.
XV-wieczny Kodeks hornigowski to zbiór tekstów o św. Jadwidze, ufundowany przez wrocławskiego patrycjusza. Antoni Hornig chciał wzmocnić swą pobożność, bo czasy były niespokojne. W Czechach, do których należał Wrocław, zdobywała popularność doktryna husytyzmu, a Europa trzęsła się ze strachu przed postępującą ekspansją muzułmańskiego imperium Osmanów
Teksty są w języku niemieckim, zostały zaczerpnięte z zaginionego kodeksu wykonanego dla księcia Ruperta z Legnicy w roku 1380 i pośrednio z jeszcze wcześniejszego Kodeksu lubińskiego. Kodeks hornigowski składa się ze 120 pergaminowych kart formatu in folio plus dwie dołączone podczas oprawiania (całostronicowa miniatura ze sceną Ukrzyżowania oraz przedstawienie herbu Hornigów). Poza tym zdobi go 60 półstronicowych rysunków piórkiem przedstawiających sceny z legendy o św. Jadwidze. To opowieść o najbardziej fascynującej kobiecie średniowiecznej Polski.
Dokument św. Jadwigi Śląskiej dla cysterek w Trzebnicy. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Bała się burzy, brzydziła się jeżem, przywiązała się do oswojonego jelonka ? niewiele informacji można wygrzebać spod warstwy hagiograficznego lukru, tak szczelnie oblepiającego postać księżnej, że został już z niej tylko wzór chrześcijańskiej żony, matki, wdowy i teściowej.
Pochodziła z bawarskiego rodu Diessen-Andechs, jednego z najświetniejszych i najbardziej wpływowych rodów Cesarstwa, od 1180 roku książąt Rzeszy. Miała 10-12 lat, gdy ok. 1186-1190 roku przybyła na Śląsk, aby poślubić piastowskiego księcia Henryka, zwanego później Brodatym. Była przygotowana do roli władczyni. Femina literrata, umiała czytać i pisać. Otrzymała staranne wykształcenie w bawarskim klasztorze w Kitzingen.
"Zaniechaj zagłębiania się nieostrożnie między ów lud obcy i barbarzyński" - takie ostrzeżenie przesłał ok. 1170 roku duchowny z Dolnej Lotaryngii swojemu przyjacielowi udającemu się na Śląsk. Jadwiga z takiej rady nie skorzystała, szybko zajęła się "ludem obcym". Działała w licznych fundacjach kościelnych, m.in. klasztoru Cysterek w Trzebnicy. Zorganizowała wędrowny szpital dworski dla ubogich i hospicjum. W swych majątkach obniżała daniny chłopskie i gromadziła zapasy na czas klęsk żywiołowych. A przy tym cały czas popierała polityczne plany męża, który chciał sięgnąć po koronę. Wykorzystując swoje rodzeństwo, ułatwiała mu kontakty międzynarodowe. To była najbardziej twórcza para Śląska.
Krąg rodzinny św. Jadwigi - hr. Meranu Berthold IV i jego najbliżsi. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Urodziła Henrykowi siedmioro dzieci, pierwsze mając zaledwie 13 lat. I tylko jedno - Gertruda, przyszła ksieni trzebnickich cysterek - przeżyło ją.
Najstarszy syn Bolesław zmarł, mając nie więcej niż kilkanaście lat. Drugi syn Konrad zginął, spadając z konia na polowaniu w lasach bytomskich, też jako nastolatek. Najmłodszy, nieznany z imienia, umarł, mając 7-9 lat. Trzeci, Henryk, zwany później Pobożnym, dziedzic Brodatego, zginął w bitwie z Mongołami pod Legnicą.
Po dwudziestu latach małżeństwa uzyskała zgodę męża na złożenie ślubu czystości i zamieszkała w klasztorze trzebnickim. Słynęła z ascezy. Codziennie się biczowała, nosiła ostrą włosiennicę, chodziła boso przez cały rok, sypiała na garstce słomy. Takie informacje przekazał średniowieczny żywotopisarz, ale potwierdzili je antropolodzy, którzy w 1990 roku zbadali kostne szczątki księżnej i zrekonstruowali jej głowę.
Już w 1267 roku została wyniesiona na ołtarze (na wystawie można obejrzeć bullę kanonizacyjną), a Trzebnica, w której księżna została pochowana (wcześniej spoczął tu książę Henryk Brodaty), stała się popularnym miejscem pielgrzymkowym.
Jadwiga łączyła ludzi różnych wyznań i narodów, w XVI wieku protestancki historiograf Joachim Cureus napisał, że to "wielki ziemi śląskiej klejnot", a papież Jan Paweł II, wybrany na Stolicę Piotrową w dniu liturgicznego wspomnienia świętej, widział w Jadwidze "postać graniczną, która łączy ze sobą dwa narody: naród niemiecki i naród polski".
Zawarcie małżeństwa przez Jadwigę z Henrykiem Brodatym, przyszłym księciem Śląska. Kodeks lubiński, 1353, J. Paul Getty Museum w Malibu. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Wrocław jest miastem położonym na styku trzech krajów, które historia bardzo ściśle ze sobą połączyła. Jest poniekąd miastem spotkania, jest miastem, które jednoczy. Tutaj w jakiś sposób spotyka się tradycja duchowa Wschodu i Zachodu - mówił w 1997 roku podczas Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego papież Jan Paweł II.
Wszystkie nacje pozostawiły tu swoje ślady, czeskie lwy zobaczymy na elewacji kościołów, kruk węgierskich Korwinów rozpiera się w ratuszu, spod tynków starych kamienic wyłażą niemieckie napisy reklamowe. Miasto rosło przez ponad tysiąc lat, kuliło się w sobie i otwierało szeroko bramy. Przeżywało nienawiść do obcych i przyjmowało ich jak swoich.
Urodzony we Wrocławiu w 1922 roku niemiecki poeta Heinz Winfried Sabais napisał w wierszu adresowanym do polskiego poety Tadeusza Różewicza:
"Drogi Tadeuszu Różewiczu!
Jesteśmy Cives Wratislavienses, Bóg tak chciał.
Miasto włączyło nas obu do swej historii.
Heraklityczna Odra przepływa przez pański i mój pokój.
Musimy się lubić. Inaczej umrzemy".
Oryginał słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. Mat. Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Głównym artefaktem tej części wystawy jest oryginał słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. Tekst orędzia podpisało 36 hierarchów, ale autor był jeden: metropolita wrocławski Bolesław Kominek.
Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich, 18 listopada 1965, Historisches Archiv des Erzbistums Köln
Bolesław Kominek - Ślązak, człowiek pogranicza, niemieckim władał równie dobrze jak polskim. Polska była w domu, w szkole - Niemcy. Mały Bolek dostawał od nauczycieli linijką po łapach, gdy mówił "Dzień dobry", i reprymendę od ojca, kiedy przy stole życzył "Guten Appetit". Nie był nacjonalistą, lecz patriotą, którego pociągała wizja wspólnej Europy, dusił się w komunistycznej izolacji.
Opactwo ołbińskie - detal architektoniczny. Lew pochodzący z opactwa na Ołbinie, XII w., Muzeum Architektury we Wrocławiu
Odwiedzało go wielu Niemców, przyjmował ich uprzejmie, ale mówił twardo: "Przed rokiem 1945 był 1939, a jeszcze wcześniej pakt Ribbentrop-Mołotow, który wpakował nas do komunistycznego obozu". Nie opowiadał jednak jak prymas Wyszyński o "odwiecznie polskich ziemiach zachodnich" ani o "kamieniach mówiących po polsku", bo doskonale znał przeszłość tych obszarów. Rozumiał też cierpienie ludzi, którzy musieli opuścić rodzinne domy.
Pastor dr Heinrich Albertz, w latach 1966-67 nadburmistrz Berlina Zachodniego, podczas oblężenia Festung Breslau ukrył się z wiernymi w piwnicy i po wojnie opowiadał Kominkowi, jak pod bombami modlili się w gruzach. Rozpłakał się, kiedy nie mógł odnaleźć tamtej piwnicy. Arcybiskup towarzyszył mu w tych poszukiwaniach.
Płyta z nagrobku córki rabbiego Chaima Ben Leviego, zmarłej 25 grudnia 1246 r. (wg kalendarza hebrajskiego 15 tewet 5007), Muzeum Miejskie Wrocławia
Zdaniem historyka Kościoła ks. prof. Józefa Swastka prymas Wyszyński i niektórzy biskupi z nieufnością traktowali kontakty Kominka z niemieckimi hierarchami, ale zgodzili się, żeby zredagował orędzie. Dużo miejsca zajęło wyliczenie krzywd, jakich Polacy doświadczyli od Niemców. Jest jednak również fragment dotyczący cierpień wysiedlanych Niemców oraz deklaracja: Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia... Staramy się zapomnieć. I zdanie, które wywoła burzę: Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. Prymas Wyszyński i pozostali biskupi 18 listopada 1965 r. podpisali orędzie.
Abp Kominek wiedział, że nie nadszedł jeszcze czas pojednania, że zbyt świeża była pamięć wojny. Ale chciał, żeby w stosunkach polsko-niemieckich coś się ruszyło. Uznał, że droga Polski do Europy wiedzie przez Niemcy.
W 1970 r. podpisany został traktat pokojowy między Polską a RFN, w którym Niemcy uznali granicę na Odrze i Nysie. "Granica musi być najpierw uznana, żeby ją potem rozluźniać" - podkreślał abp Kominek.
Wszystkie komentarze