W Śląsku w ostatnich latach grało kilku niezłych zawodników. Niektórzy z nich byli uważani nie tylko za gwiazdy Śląska, ale czołowych piłkarzy naszej ekstraklasy. I później każdy z nich odchodził z klubu.
Gdy latem 2013 roku w ostatnim dniu okna transferowego Waldemar Sobota odchodził ze Śląska do belgijskiego Club Brugge, wielu wieściło mu dużą karierę na Zachodzie. Filigranowy skrzydłowy miał za sobą trzy świetne sezony w barwach Śląska, mistrzowski tytuł i Superpuchar Polski. Coraz częściej był również powoływany do reprezentacji Polski.
Dobrymi występami w europejskich pucharach (bramki w meczach z Rudarem Pljevlja i Club Brugge) ostatecznie przekonał do siebie klub z Brugii. Belgowie zapłacili wrocławianom za Sobotę milion euro i zagwarantowali Śląskowi udział w jego kolejnym transferze. Tym samym Sobota stał się najdrożej sprzedanym graczem w historii wrocławskiego klubu. Liczono, że w przyszłości może trafić do jeszcze lepszego klubu niż Brugge, bo sam zawodnik marzył o Bundeslidze.
Początek w Club Brugge Polak miał niezły. W debiutanckim sezonie zaliczył sześć bramek i pięć asyst w 32 ligowych meczach, a jego drużyna zakończyła sezon na trzeciej pozycji. Jednak dziś o Sobocie w Belgii mało kto już pamięta, bo zawodnik zawiódł i od początku 2015 roku gra w przeciętnym niemieckim drugoligowcu St. Pauli.
- Polak okazał się po prostu za słaby dla takiego zespołu jak FC Brugge. Myślę, że ciężko będzie mu znaleźć klub w Belgii. W tej lidze Sobota jest postrzegany jako zawodnik, który zawiódł, a jego transfer nie należał do najtańszych - tłumaczył kilka miesięcy temu na łamach "Wyborczej" Frank Buyse, dziennikarz gazety "Het Nieuwsblad".
Sobota w St. Pauli gra na zasadzie wypożyczenia. Pół roku temu walczył z zespołem o uniknięcie degradacji do trzeciej ligi. Ostatecznie klub z Hamburga zakończył sezon minimalnie nad strefą spadkową. W obecnym sezonie zespół Polaka radzi sobie dużo lepiej. Po 11 kolejkach na zapleczu Bundesligi zajmuje trzecie miejsce. Sobota w tym sezonie jest graczem pierwszego składu, ale indywidualnymi statystykami nie imponuje. We wszystkich występach w tym sezonie zaliczył tylko jednego gola (w sobotnim meczu z Unionem Berlin) oraz jedną asystę w Pucharze Niemiec. Poza tym stracił miejsce w kadrze narodowej.
Trudne chwile w Lechii Gdańsk przeżywa Sebastian Mila. Jeszcze rok temu "Milowy" był bohater całej Polski. O bramce strzelonej mistrzom świata, Niemcom, i historycznym zwycięstwie 2:0 nad zachodnimi sąsiadami mówił cały świat. Dziś Mila, choć nadal jest w kadrze Adama Nawałki, sportowo odgrywa w niej rolę marginalną. Jest powoływany głównie dlatego, że robi dobrą atmosferę w zespole.
Zresztą jak Mila może grać w kadrze, jeśli podobnie wygląda jego sytuacja w klubie - tam także jest tylko rezerwowym. Ostatni raz w pierwszym składzie Lechii Mila wybiegł pod koniec sierpnia w meczu z Podbeskidziem. Ostatni raz w lidze zagrał 20 minut w połowie września w spotkaniu z Piastem Gliwice. A ostatnim piątek Mila nawet nie załapał się do meczowej osiemnastki na mecz Lechii z Górnikiem Zabrze. Widać, że pomocnik jest jednym z ostatnich wyborów trenera Lechii Thomasa Von Heesena.
W Śląsku Mila spędził sześć lat. W tym czasie stał się kluczowym graczem zespołu. Zyskał nawet miano klubowej legendy. Poprowadził wrocławski klub do pierwszego po 35 latach mistrzostwa, wicemistrzostwa Polski, Superpucharu Polski i Pucharu Ekstraklasy. Grał też z drużyną w finale Pucharu Polski czy eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy.
Krytyczne momenty w karierze już wcześniej notował. Ostatni raz w Śląsku. Na początku 2014 roku został przez trenera wrocławian Tadeusza Pawłowskiego odstawiony od drużyny. Publicznie wytykano mu problemy z nadwagą. Wkrótce stracił też kapitańską opaskę. Mila zdołał jednak wrócić do wysokiej formy. Jak będzie tym razem?
Marco Paixao to piłkarz, który odszedł ze Śląska za darmo. Portugalczykowi po sezonie 2014/15 wygasła umowa. 1 lipca podpisał kontrakt z wicemistrzem Czech, Spartą Praga. W ciągu dwóch sezonów spędzonych w Polsce zdążył zyskać miano jednego z najlepszych napastników ligi. We wszystkich rozgrywkach w trakcie dwóch sezonów strzelił dla Śląska aż 34 bramki. To świetny wynik, biorąc pod uwagę, że Paixao stracił w tym czasie pół roku z powodu poważnej kontuzji.
W Sparcie po pierwszych sparingach w wykonaniu Portugalczyka zacierali ręce z zadowolenia, że pozyskali świetnego snajpera, i to nie płacąc za niego nawet jednego eurocenta.
Ale minęło kilka tygodni, a napastnik z bramkostrzelnego piłkarza i poważnego rywala dla kapitana Sparty Davida Lafaty stał się graczem mającym problemy nawet z załapaniem się do meczowej kadry. Z każdą następną kolejką w czeskiej prasie pojawiało się więcej słów krytyki pod adresem Paixao. Zawodnik z meczu na mecz dostawał coraz mniej okazji do gry. W ostatnich dwóch pojedynkach ligowych Portugalczyka zabrakło nawet w meczowej kadrze.
- Przychodził do praskiego klubu jako piłkarz o reputacji doskonałego egzekutora. W przedsezonowych sparingach pokazał, że potrafi strzelać. Już po pierwszych meczach kontrolnych było widać, że to piłkarz o bardzo dobrej technice, kontroli piłki i niezłym wykończeniu. Dziś nie widać żadnego z jego atutów - mówił niedawno "Wyborczej" Jan Podrouzek, dziennikarz czeskiego "Sportu".
Ciemne chmury nad Śląskiem: Trener Pawłowski krytykuje politykę transferową klubu
Ciężko z przystosowaniem się do nowej ligi i otoczenia ma też Robert Pich. Słowak tuż przed zamknięciem okienka transferowego przeniósł się ze Śląska do niemieckiego drugoligowca 1. FC Kaiserslautern. Klub z Oporowskiej zainkasował za piłkarza ok. 260 tys. euro, bo 25 procent udziałów przy kolejnej transakcji zapewnił sobie poprzedni klub, Picha MSK Żylina.
Pich w Śląsku był przez ostatnie miesiące obok Flavio Paixao kluczowym graczem drużyny. Słowak w poprzednich rozgrywkach strzelił 10 bramek i zaliczył pięć asyst. Na początku obecnego sezonu jeszcze w barwach Śląska również spisywał się dobrze, o czym świadczą trzy bramki i asysta w siedmiu spotkaniach.
W Kaiserslautern Pichowi wiedzie się póki co fatalnie. Słowak w barwach klubu z Betzenberg zagrał tylko dwa razy. Resztę spotkań śledził z ławki rezerwowych. A w ostatnim piątek Pich nie załapał się nawet do kadry meczowej na przegrany 0:1 mecz z Sandhausen.
Zespół Picha po 11 kolejkach zajmuje 10. miejsce w tabeli. Mecze niezłe przeplata z bardzo słabymi. Niemieckie media nie szczędziły słów krytyki całej drużynie Kaiserslautern, a pozytywne opinie, co ciekawe, pojawiały się ostatnio tylko na temat polskiego napastnika Kacpra Przybyłki (trzy bramki i asysta w obecnym sezonie) i byłego zawodnika Lechii Antonio Colaka (dwie bramki i asysta). Pod koniec września w klubie doszło do zmiany trenera. Kostę Runjaicia zastąpił Konrad Fünfstück. Mimo to Pich nadal nie znalazł uznania w oczach nowego szkoleniowca.
- Pich jest uważany przez nowego trenera za utalentowanego gracza. Każdy w klubie ma świadomość, że to bardzo techniczny zawodnik. Trenerzy i władze Kaiserslautern wiążą z nim duże nadzieje. Niestety, Pich potrzebuje jeszcze kilku tygodni, by przystosować się do niemieckich wymogów i stylu gry w 2. Bundeslidze. Przede wszystkim jednak musi bardzo szybko nauczyć się języka niemieckiego. To przyspieszy jego proces aklimatyzacji - mówi nam Oliver Stark, dziennikarz "Die Rheinpfalz".
Problemów z przystosowaniem się do drugiej niemieckiej ligi nie miał za to były golkiper Śląska Rafał Gikiewicz. 27-latek od 2014 roku reprezentuje barwy Eintrachtu Brunszwik. Gikiewicz trafił tam za darmo, bo Śląsk ciął koszty, chciał się pozbyć tego gracza i rozwiązał z nim kontrakt. We Wrocławiu piłkarz nie miał łatwego życia. Najpierw został odsunięty od pierwszego zespołu, bo nie akceptowała go szatnia. Później po jednym z ligowym meczów wdał się w bójkę z Przemysławem Kaźmierczakiem.
Dziś polski bramkarz jest nie tylko jednym z najczęściej chwalonych na swojej pozycji zawodników w lidze, ale również prawdziwym liderem drużyny.
Poza kolegami z zespołu zyskał też sympatię miejscowych kibiców. W Brunszwiku jest tak bardzo rozpoznawalny, że kibice chodzą na mecz w butach z podobizną Polaka. W obecnym sezonie aż 6 z 10 spotkań zakończył z czystym kontem, a jego drużyna zajmuje czwarte miejsce w tabeli, tuż za St. Pauli Waldemara Soboty.
Paradoksalnie, świetnie poza Śląskiem radzi sobie też inny zawodnik, z którym wrocławski klub rozwiązał umowę - Patrik Mraz. Słowak gra teraz w zespole rewelacyjnego lidera tabeli i jest najlepszym asystentem w polskiej ekstraklasie (sześć kluczowych zagrań) i jednym z najlepszym lewych obrońców w lidze.
A przecież kilkanaście miesięcy temu zawodnik wyjeżdżał z Wrocławia w atmosferze skandalu po tym, jak wyszło na jaw, że podczas treningu Śląska był podobno pod wpływem alkoholu.