Grzeją ławę, siedzą na trybunach: Ciężkie życie byłych gwiazd Śląska

Marco Paixao, Robert Pich, Sebastian Mila czy Waldemar Sobota - niedawno grali w Śląsku i byli gwiazdami polskiej ligi. Po odejściu z wrocławskiego klubu stracili formę i dziś są głównie rezerwowymi. Paradoksalnie największą karierę robią ci gracze, których w Śląsku nie chcieli.

W Śląsku w ostatnich latach grało kilku niezłych zawodników. Niektórzy z nich byli uważani nie tylko za gwiazdy Śląska, ale czołowych piłkarzy naszej ekstraklasy. I później każdy z nich odchodził z klubu.

W Belgii spalony

Gdy latem 2013 roku w ostatnim dniu okna transferowego Waldemar Sobota odchodził ze Śląska do belgijskiego Club Brugge, wielu wieściło mu dużą karierę na Zachodzie. Filigranowy skrzydłowy miał za sobą trzy świetne sezony w barwach Śląska, mistrzowski tytuł i Superpuchar Polski. Coraz częściej był również powoływany do reprezentacji Polski.

Dobrymi występami w europejskich pucharach (bramki w meczach z Rudarem Pljevlja i Club Brugge) ostatecznie przekonał do siebie klub z Brugii. Belgowie zapłacili wrocławianom za Sobotę milion euro i zagwarantowali Śląskowi udział w jego kolejnym transferze. Tym samym Sobota stał się najdrożej sprzedanym graczem w historii wrocławskiego klubu. Liczono, że w przyszłości może trafić do jeszcze lepszego klubu niż Brugge, bo sam zawodnik marzył o Bundeslidze.

Początek w Club Brugge Polak miał niezły. W debiutanckim sezonie zaliczył sześć bramek i pięć asyst w 32 ligowych meczach, a jego drużyna zakończyła sezon na trzeciej pozycji. Jednak dziś o Sobocie w Belgii mało kto już pamięta, bo zawodnik zawiódł i od początku 2015 roku gra w przeciętnym niemieckim drugoligowcu St. Pauli.

- Polak okazał się po prostu za słaby dla takiego zespołu jak FC Brugge. Myślę, że ciężko będzie mu znaleźć klub w Belgii. W tej lidze Sobota jest postrzegany jako zawodnik, który zawiódł, a jego transfer nie należał do najtańszych - tłumaczył kilka miesięcy temu na łamach "Wyborczej" Frank Buyse, dziennikarz gazety "Het Nieuwsblad".

Sobota w St. Pauli gra na zasadzie wypożyczenia. Pół roku temu walczył z zespołem o uniknięcie degradacji do trzeciej ligi. Ostatecznie klub z Hamburga zakończył sezon minimalnie nad strefą spadkową. W obecnym sezonie zespół Polaka radzi sobie dużo lepiej. Po 11 kolejkach na zapleczu Bundesligi zajmuje trzecie miejsce. Sobota w tym sezonie jest graczem pierwszego składu, ale indywidualnymi statystykami nie imponuje. We wszystkich występach w tym sezonie zaliczył tylko jednego gola (w sobotnim meczu z Unionem Berlin) oraz jedną asystę w Pucharze Niemiec. Poza tym stracił miejsce w kadrze narodowej.

Legenda na ławie

Trudne chwile w Lechii Gdańsk przeżywa Sebastian Mila. Jeszcze rok temu "Milowy" był bohater całej Polski. O bramce strzelonej mistrzom świata, Niemcom, i historycznym zwycięstwie 2:0 nad zachodnimi sąsiadami mówił cały świat. Dziś Mila, choć nadal jest w kadrze Adama Nawałki, sportowo odgrywa w niej rolę marginalną. Jest powoływany głównie dlatego, że robi dobrą atmosferę w zespole.

Zresztą jak Mila może grać w kadrze, jeśli podobnie wygląda jego sytuacja w klubie - tam także jest tylko rezerwowym. Ostatni raz w pierwszym składzie Lechii Mila wybiegł pod koniec sierpnia w meczu z Podbeskidziem. Ostatni raz w lidze zagrał 20 minut w połowie września w spotkaniu z Piastem Gliwice. A ostatnim piątek Mila nawet nie załapał się do meczowej osiemnastki na mecz Lechii z Górnikiem Zabrze. Widać, że pomocnik jest jednym z ostatnich wyborów trenera Lechii Thomasa Von Heesena.

W Śląsku Mila spędził sześć lat. W tym czasie stał się kluczowym graczem zespołu. Zyskał nawet miano klubowej legendy. Poprowadził wrocławski klub do pierwszego po 35 latach mistrzostwa, wicemistrzostwa Polski, Superpucharu Polski i Pucharu Ekstraklasy. Grał też z drużyną w finale Pucharu Polski czy eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy.

Krytyczne momenty w karierze już wcześniej notował. Ostatni raz w Śląsku. Na początku 2014 roku został przez trenera wrocławian Tadeusza Pawłowskiego odstawiony od drużyny. Publicznie wytykano mu problemy z nadwagą. Wkrótce stracił też kapitańską opaskę. Mila zdołał jednak wrócić do wysokiej formy. Jak będzie tym razem?

Czeski film Paixao

Marco Paixao to piłkarz, który odszedł ze Śląska za darmo. Portugalczykowi po sezonie 2014/15 wygasła umowa. 1 lipca podpisał kontrakt z wicemistrzem Czech, Spartą Praga. W ciągu dwóch sezonów spędzonych w Polsce zdążył zyskać miano jednego z najlepszych napastników ligi. We wszystkich rozgrywkach w trakcie dwóch sezonów strzelił dla Śląska aż 34 bramki. To świetny wynik, biorąc pod uwagę, że Paixao stracił w tym czasie pół roku z powodu poważnej kontuzji.

W Sparcie po pierwszych sparingach w wykonaniu Portugalczyka zacierali ręce z zadowolenia, że pozyskali świetnego snajpera, i to nie płacąc za niego nawet jednego eurocenta.

Ale minęło kilka tygodni, a napastnik z bramkostrzelnego piłkarza i poważnego rywala dla kapitana Sparty Davida Lafaty stał się graczem mającym problemy nawet z załapaniem się do meczowej kadry. Z każdą następną kolejką w czeskiej prasie pojawiało się więcej słów krytyki pod adresem Paixao. Zawodnik z meczu na mecz dostawał coraz mniej okazji do gry. W ostatnich dwóch pojedynkach ligowych Portugalczyka zabrakło nawet w meczowej kadrze.

- Przychodził do praskiego klubu jako piłkarz o reputacji doskonałego egzekutora. W przedsezonowych sparingach pokazał, że potrafi strzelać. Już po pierwszych meczach kontrolnych było widać, że to piłkarz o bardzo dobrej technice, kontroli piłki i niezłym wykończeniu. Dziś nie widać żadnego z jego atutów - mówił niedawno "Wyborczej" Jan Podrouzek, dziennikarz czeskiego "Sportu".

Ciemne chmury nad Śląskiem: Trener Pawłowski krytykuje politykę transferową klubu

Rezerwista z Betzenberg

Ciężko z przystosowaniem się do nowej ligi i otoczenia ma też Robert Pich. Słowak tuż przed zamknięciem okienka transferowego przeniósł się ze Śląska do niemieckiego drugoligowca 1. FC Kaiserslautern. Klub z Oporowskiej zainkasował za piłkarza ok. 260 tys. euro, bo 25 procent udziałów przy kolejnej transakcji zapewnił sobie poprzedni klub, Picha MSK Żylina.

Pich w Śląsku był przez ostatnie miesiące obok Flavio Paixao kluczowym graczem drużyny. Słowak w poprzednich rozgrywkach strzelił 10 bramek i zaliczył pięć asyst. Na początku obecnego sezonu jeszcze w barwach Śląska również spisywał się dobrze, o czym świadczą trzy bramki i asysta w siedmiu spotkaniach.

W Kaiserslautern Pichowi wiedzie się póki co fatalnie. Słowak w barwach klubu z Betzenberg zagrał tylko dwa razy. Resztę spotkań śledził z ławki rezerwowych. A w ostatnim piątek Pich nie załapał się nawet do kadry meczowej na przegrany 0:1 mecz z Sandhausen.

Zespół Picha po 11 kolejkach zajmuje 10. miejsce w tabeli. Mecze niezłe przeplata z bardzo słabymi. Niemieckie media nie szczędziły słów krytyki całej drużynie Kaiserslautern, a pozytywne opinie, co ciekawe, pojawiały się ostatnio tylko na temat polskiego napastnika Kacpra Przybyłki (trzy bramki i asysta w obecnym sezonie) i byłego zawodnika Lechii Antonio Colaka (dwie bramki i asysta). Pod koniec września w klubie doszło do zmiany trenera. Kostę Runjaicia zastąpił Konrad Fünfstück. Mimo to Pich nadal nie znalazł uznania w oczach nowego szkoleniowca.

- Pich jest uważany przez nowego trenera za utalentowanego gracza. Każdy w klubie ma świadomość, że to bardzo techniczny zawodnik. Trenerzy i władze Kaiserslautern wiążą z nim duże nadzieje. Niestety, Pich potrzebuje jeszcze kilku tygodni, by przystosować się do niemieckich wymogów i stylu gry w 2. Bundeslidze. Przede wszystkim jednak musi bardzo szybko nauczyć się języka niemieckiego. To przyspieszy jego proces aklimatyzacji - mówi nam Oliver Stark, dziennikarz "Die Rheinpfalz".

Lider z Brunszwiku i czołowy asystent ligi

Problemów z przystosowaniem się do drugiej niemieckiej ligi nie miał za to były golkiper Śląska Rafał Gikiewicz. 27-latek od 2014 roku reprezentuje barwy Eintrachtu Brunszwik. Gikiewicz trafił tam za darmo, bo Śląsk ciął koszty, chciał się pozbyć tego gracza i rozwiązał z nim kontrakt. We Wrocławiu piłkarz nie miał łatwego życia. Najpierw został odsunięty od pierwszego zespołu, bo nie akceptowała go szatnia. Później po jednym z ligowym meczów wdał się w bójkę z Przemysławem Kaźmierczakiem.

Dziś polski bramkarz jest nie tylko jednym z najczęściej chwalonych na swojej pozycji zawodników w lidze, ale również prawdziwym liderem drużyny.

Poza kolegami z zespołu zyskał też sympatię miejscowych kibiców. W Brunszwiku jest tak bardzo rozpoznawalny, że kibice chodzą na mecz w butach z podobizną Polaka. W obecnym sezonie aż 6 z 10 spotkań zakończył z czystym kontem, a jego drużyna zajmuje czwarte miejsce w tabeli, tuż za St. Pauli Waldemara Soboty.

Paradoksalnie, świetnie poza Śląskiem radzi sobie też inny zawodnik, z którym wrocławski klub rozwiązał umowę - Patrik Mraz. Słowak gra teraz w zespole rewelacyjnego lidera tabeli i jest najlepszym asystentem w polskiej ekstraklasie (sześć kluczowych zagrań) i jednym z najlepszym lewych obrońców w lidze.

A przecież kilkanaście miesięcy temu zawodnik wyjeżdżał z Wrocławia w atmosferze skandalu po tym, jak wyszło na jaw, że podczas treningu Śląska był podobno pod wpływem alkoholu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA