"Korekta podstawy programowej sprowadzi na nas drugi Wołyń!" - alarmuje Jacek Międlar, były ksiądz skazany za nawoływanie do nienawiści wobec Żydów i Ukraińców. Zapowiedział, że poprowadzi lekcje, bo "są jeszcze takie szkoły, gdzie grono pedagogiczne chce uczyć prawdziwej historii".
Narodowcy i kibice przeszli przez Wrocław w marszu pamięci ofiar Rzezi Wołyńskiej. Dopominali się, by władze Ukrainy potępiły tę zbrodnię i zgodziły się na ekshumację oraz godny pochówek dla ofiar.
Choć sądy nie miały wątpliwości, że w rocznicę rzezi wołyńskiej podczas manifestacji, na której czele stał Jacek Międlar, padały nienawistne hasła, to prokuratura drugi raz umorzyła dochodzenie w tej sprawie. A miasto Wrocław po raz drugi złoży zażalenie.
Narodowiec i były ksiądz Jacek Międlar od wybuchu wojny w Ukrainie straszy uchodźcami i ukraińskimi "banderowcami". Rozgrywający się tam dramat humanitarny niespecjalnie go interesuje. Za to nawet po kilka razy dziennie przypomina o rzezi wołyńskiej.
"Cześć i chwała bohaterom", "Polska antybanderowska" oraz "Od kolebki aż po grób polskie Wilno, polski Lwów" - skandowali w sobotę we Wrocławiu narodowcy, uczestnicy obchodów 77. rocznicy rzezi wołyńskiej. Zgromadzenia nie przerwano, gdyż nie było bezpośredniego nawoływania do nienawiści.
- Sąd drugiej instancji potwierdził, że "głoszone były hasła oraz slogany o charakterze ksenofobicznym" (np. "ukraińska krew to wroga krew", "przeklęta swołocz") i takie hasła nie mogą podlegać ochronie wolności słowa - poinformował pełnomocnik prezydenta Wrocławia ds. tolerancji i przeciwdziałania ksenofobii. Miasto słusznie rozwiązało więc marsz narodowców.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.