Pogrzeb zamordowanego 90 lat temu Hansa Alexandra, żydowskiego socjaldemokraty, "generała" Reichsbanneru, był ostatnią dużą manifestacją antynazistowską w Breslau. Tysiące wrocławian nad jego grobem krzyczało "Rache!" (Zemsta), ale nie nadeszła. O tej ważnej dla Wrocławia postaci prawie nikt już nie pamięta.
23 stycznia 1945 r. Rosjanie wyzwolili największą filię obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Dziś po obozie zostały nieliczne ślady. - Już prawie nikt nie pamięta, że ginęli tutaj ludzie - mówi Piotr Kutela z Lokalnej Grupy Zwiadowców Historii. - Dlatego postanowiliśmy to zmienić.
W księgarniach jest już dostępna książka dziennikarki "Gazety Wyborczej" Agnieszki Dobkiewicz - "Mała Norymberga". To nieznana dotąd historia katów z byłego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.
Po 70 latach od wyjścia zza drutów KL Gross-Rosen został uznany za jego więźnia. Bo choć przeżył piekło obozowe, to nie miał na to żadnego dokumentu, gdyż nie potrafił wtedy pisać i czytać.
Niemiecka telewizja ZDF nakręci film o jednej z filii KL Gross-Rosen. Więźniarki, Żydówki pochodzące z Polski i Węgier, produkowały w nim części do samolotów odrzutowych i amunicję.
W sierpniu ukaże się książka "Mała Norymberga", opisująca procesy i historie katów z obozu Gross-Rosen. - To też opowieść o ofiarach i w ich hołdzie. Chciałam, by ludzie dowiedzieli się o ogromie zła, które im wyrządzono - mówi autorka Agnieszka Dobkiewicz, dziennikarka "Gazety Wyborczej Wrocław".
Po 75 latach Albert S. Willner przeszedł drogę, którą jego ojciec pokonał w trepach i pasiaku więźnia Auschwitz. Teraz na teren KL Gross-Rosen wspólnie weszli Żyd, muzułmanin i katolik.
Mężczyźni w pięknych mundurach, lśniących oficerkach i eleganckich kapeluszach. To oni są odpowiedzialni za śmierć tysięcy więźniów z obozu w Miłoszycach. Ale jak o tym pamiętać, kiedy po obozie zostało tylko puste pole?
Hitlerowcy uciekający w 1945 r. przed ofensywą wojsk radzieckich nie chcieli, by choć jeden więzień Gross Rosen był dla sowietów świadkiem dziejącego się tu bestialstwa.
Wiele wskazuje na to, że czaszki, które znaleziono we Wrocławiu po wojnie, a po odzyskaniu niepodległości pochowano w Sanktuarium Golgoty Wschodu jako katyńskie, to w rzeczywistości szczątki więźniów z Gross-Rosen.
Jeden z kapo poradził, by Imre Holló chował rysunki w siennikach chorych na tyfus - ich nikt nie ruszał w obawie przed zarażeniem się chorobą. Ponad pół wieku później znów można je oglądać.
Wojewoda dolnośląski powołał do życia zespół ds. upamiętniania miejsc kaźni więźniów obozu KL Gross-Rosen. To efekt artykułu we wrocławskiej "Gazecie Wyborczej", w którym opisaliśmy stawianie domków letniskowych na terenie byłej filii KL Gross-Rosen w Walimiu.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.