
Bogusław Danielewski (Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)
Kilka lat temu wspominał, że kiedy spłonął teatr na Zapolskiej, wiszące we foyer portrety najbardziej zasłużonych dyrektorów – Teofila Trzcińskiego, Jakuba Rotbauma, Krystyny Skuszanki, Jerzego Grzegorzewskiego – przetrwały nietknięte.
– Powinny pozostać. Bo to jest świadectwo historii teatru. A każdy z jego dyrektorów popełniał jeden błąd: uważał, że teatr zaczyna się od niego. A to nieprawda! Człowiek bez historii nic nie znaczy, teatr też – mówił.
Busia, aktor z klasą
Paweł Okoński, który wraz z Wojciechem Dąbrowskim prowadzi Teatr Komedia, debiutował na scenie Polskiego, grając na zmianę z Danielewskim Pana Kleksa w scenicznej adaptacji baśni Brzechwy.
– Bogusław Danielewski to żywy dowód na to, jaką siłę daje teatr. I że można być aktorem do swoich późnych lat. Kiedy wychodzi na scenę jako Dyndalski w „Zemście”, młodzi widzowie natychmiast odkładają smartfony. On pokazuje aktorską klasę, przekonuje, jak pięknie może brzmieć wiersz w teatrze. To dla nas wszystkich cenna lekcja. Uczy nas, że mimo że się starzejemy, ten zawód daje szansę na pracę w każdym wieku, nie ma w nim odrzuconych. A także, że aktorstwo przedłuża życie, daje twórczy napęd. Dlatego dziś zaśpiewamy mu 200 lat, a nie 100 lat.
Wypróbuj cyfrową Wyborczą
Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych, lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej